Ceniona jest za niebywałą kreatywność i kompleksowe podejście do prezentowania swojej twórczości. Jesienią zeszłego roku wydała trzeci album – „Kęsy”. Piosenka „Kimchi”, promująca porywające wydawnictwo, stała się jednym z jej największych przebojów. Teraz zapracowana artystka pokazuje świeży materiał klubowiczom w całej Polsce. Zapytaliśmy ją o koncerty i związane z nimi inspiracje.
Bartosz Grześkowiak: Jesteś właśnie w trakcie trwania swojej trasy koncertowej z Kęsami. Jak wspominasz jesienne występy z nowym materiałem?
Bovska: Jesienne koncerty wspominam bardzo dobrze. Kęsy to płyta, która nadzwyczaj we mnie usiadła, jest mi bliska i cieszę się z etapu, na którym mogę ją grać. Mam wewnętrzne przekonanie, że ta płyta bardzo sprawdza się w graniu na żywo. Jesienne koncerty zrobiły mi tylko apetyt na dalszy ciąg, na wiosenną trasę. To jest dla mnie radość i nagroda, że mogę ją zagrać.
Coś zaskoczyło Cię jeśli chodzi o granie materiału z Kęsów na koncertach? Czy jako artystce doświadczonej już wcześniej dwoma płytami, udało Ci się przewidzieć, co może wymknąć się spod twojego planu i wyobrażenia o nowym materiale wykonywanym przed publicznością?
Mam sporą kontrolę na scenie, ale pozostawiam miejsce dla nieoczekiwanych zdarzeń. Mam już chyba wbudowane w głowie miejsce na takie zaskoczenia. Każdy koncert w jakiś sposób jest zaskakujący, bo każda publiczność się różni. To, co dla mnie było fajne podczas występów z jesiennej trasy, to reakcje ludzi. Odniosłam wrażenie, że teksty z Kęsów są bliższe słuchaczowi niż te z moich poprzednich płyt. Być może to odczucie nie tylko z koncertów, ale z ogólnych opinii o Kęsach, które do mnie docierają. Przez to te reakcje na koncertach są nieco inne. Ludzie śpiewają teksty wielu piosenek. To mnie wzrusza.
Koncerty to najlepszy sposób na sprawdzenie tego, czy muzyka oddziałuje na słuchacza? W dobie liczników na serwisach streamingowych i polubieniach na portalach społecznościowych?
Chciałabym, żeby tak było. Na pewno muzyka na żywo sprawia, że ludzie słuchają jej już potem inaczej. Mówię to z perspektywy mojego doświadczenia również jako słuchacza.
Dziś ludzie skupiają się na słuchaniu pojedynczych singli, a nie całych płyt. To inna sytuacja niż jeszcze z dwadzieścia lat temu.
Wojciech Waglewski w jednym z wywiadów mówił o tym, że w dzisiejszej „korporacyjnej” rzeczywistości, ludzie nie poświęcają już swojego wolnego czasu na słuchanie muzyki w skupieniu. Stąd jego zdaniem też m.in. ogromna popularność formy festiwalu, którą cechuje proponowanie widzowi dużej ilości różnych artystów, występujących po sobie w stosunkowo krótkim czasie.
No właśnie. Festiwale mają swój cudowny charakter i super móc na nich grać, ale nie ma na nich tak bardzo osobistej relacji z widzem, jak na koncercie dedykowanym tylko jednemu artyście. Chociaż przychodzą na nie ludzie bardzo zainteresowani muzyką, to jest bardzo masowa sytuacja, przemiał artystów w jednym miejscu i w jednym czasie. W klubach gromadzą się słuchacze, którzy specjalnie kupili bilet na twój koncert. Nawet jeśli to jest mniejsza publiczność, to jest ona zupełnie inna, bardzo uważna, nastawiona na konkretne wrażenia. Najczęściej przychodzi już przygotowana, zna materiał. Festiwal jest za to okazją, przy której można zwabić do siebie nowego słuchacza i to też jest wspaniałe. Ja nie neguję rzeczywistości, która jest dzisiaj, bo sama jestem jej częścią, czasami też zapewne bezwzględnym odbiorcą. Trzeba się przyzwyczaić do tego, że czasy się trochę zmieniły i robić swoje. Tak mi się wydaje. Inaczej można by zwariować.
„Wymyślaczka piosenek co wiją się melodią i tekstem. Przebija się przez rzeczywistość, choć czasem traci ostrość.” – piszesz sama o sobie. Kiedy zdarza Ci się tracić ostrość?
W codziennych sprawach. Chodziło mi tu o nadwrażliwość na rzeczywistość, która we mnie jest. To tekst o mnie, napisany dawno, ale myślę, że nadal bardzo aktualny.
Mam wrażenie, że na Kęsach rozliczasz się z tym fragmentem rzeczywistości, który nie do końca bywa dla Ciebie komfortowy. Mimo, że jesteś artystką, która śmiało mówi o czerpaniu z tego, co przynosi tu i teraz i bezpretensjonalnie operujesz tym w swojej twórczości, wydaje się, że jesteś w tej nowoczesności ostrożna. Śpiewasz o rzadkim bywaniu na salonach proponujących „alkohol o zapachu szczęścia i bogactwa”, odrzuceniu idei wymyślanych dla mas, unikaniu internetowej, wyidealizowanej rzeczywistości. To aspekty twojego świata, które rozczarowały Cię na muzycznej drodze?
Ze światem w Internecie trzeba uważać. To jest przerażające, że stajemy się ofiarami naszych własnych wyobrażeń na temat tego, jak powinnyśmy wyglądać, czy jak powinniśmy się zachowywać. Czuję się wyobcowana z tego świata – z jednej strony jestem jego częścią, a z drugiej nie do końca do niego należę. Staram się mówić „nie” i iść swoją drogą, troszeczkę pod prąd. To jest czasem trudne. Pewnie nie jestem też w takiej sytuacji jedyna. Piosenki pomagają mi radzić sobie z rzeczywistością. W nich tę rzeczywistość komentuję, bo wydaje mi się, że warto ją komentować. Być może ludziom, którzy mają te piętnaście lat ciężko jest się do tego świata zdystansować, bo są za bardzo w ten wyidealizowany świat zaangażowani. Czasem mi także trudno jest złapać dystans, choć jestem ze świata transformacji – takiego świata, który wie, co to znaczy życie bez Internetu. Internet pojawił się w mojej młodości, ale już takiej świadomej. Żyłam parę ładnych lat, nie posiadając go, a nawet, nie mając telefonu komórkowego. Trochę przynależę do świata analogowego, ale na pewno nie w takim stopniu, jak Wojciech Waglewski. Myślę, że stoję na pograniczu, gdzieś pomiędzy skrajnościami. Chociaż, podobno, moje pokolenie zalicza się jeszcze do tak zwanych mileniansów.
Ale podkreślasz też to, że Internet to dla Ciebie ogromna platforma do wymiany inspiracji artystycznych.
Tak. To jest bardzo ciekawe, bo chcąc nie chcąc, żyjemy w takiej globalnej wiosce, w której rzeczywiście można się zainspirować czymś z drugiego końca świata, nie wychodząc z domu. Ostatnio przekonałam się jednak, że nie do wszystkiego jest łatwo w niej dotrzeć. Byłam niedawno w dalekiej podróży na wyspie na Oceanie Indyjskim. Przed moim wyjazdem szukałam informacji o miejscu, które chciałam zwiedzić – na przykład o muzyce, której się tam słucha. Nie byłam jednak w stanie jej wygooglować. Udało mi się czegoś dowiedzieć, dopiero będąc na miejscu – poznałam osoby, które wskazały mi, gdzie mogę zajrzeć, jakiej muzyki posłuchać. Żyjemy więc w globalnej wiosce, w której nie wszystko mamy podane na tacy. Jeśli chce się zajrzeć głębiej, to trzeba wykonać pracę. Internet czasem wcale nie skłania nas do zaglądania głębiej, często zatrzymujemy się tylko na Wikipedii, na powierzchowności. Myślę, że warto się wgłębiać, bo wtedy można poznać ciekawe rzeczy. Tak czy inaczej, na co dzień oczywiście inspiruję się tym, co zdarza mi się znaleźć w sieci, na przykład ciekawymi ilustratorami z Instagrama. Czasami odkrywam też jakiś młody, interesujący zespół, który fajnie rokuje. Obserwuję go sobie i patrzę jak buduje swój świat. I to jest fascynujące.
Mówisz też o tym, że jako muzyk starasz się dokładnie śledzić najnowsze trendy w muzyce popularnej, która zdobywa rozgłos na całym świecie. Który z nowych wykonawców ze światowej sceny zachwycił Cię ostatnio?
Artystka, która zachwyciła mnie najbardziej w ostatnim czasie to Sigrid, która wydała przed chwilą płytę. Po prostu ją uwielbiam. Przesłuchałam sobie też materiału Bilie Eilish i chociaż odrzuca mnie jej wizerunek, to przyciąga brzmienie. Czasem udaje mi się zaskoczyć samą siebie przez radary premier czy automatyczne playlisty na Spotify. Zdarza się też, że pytam kogoś czego aktualnie słucha i nazwisko, które dla kogoś jest oczywistością, ja słyszę po raz pierwszy. To jest niesamowite jak mnóstwo jest tej muzyki, a jak czasem ciężko do niej dotrzeć. Czekam też na jakieś fajne polskie młode odkrycia.
Pojawiają się też takie mody, których nie lubisz, z którymi się nie zgadzasz?
To, co aktualnie jest trendem w muzyce popularnej to hip hopowe czy rapowe podejście do sprawy i to jest akurat coś, co ja bardzo lubię. Tę inspirację słychać w mojej muzyce od początku, na wszystkich płytach, a teraz na Kęsach może trochę odważniej. W ogóle lubię bardzo współczesny rap z inteligentnym tekstem. To muzyka i teksty bardzo aktualne, bliskie naszym czasom i tego co tu i teraz.
Z rzeczy których nie lubię – wytworów popkultury z bezwartościowym tekstem, które urastają do rangi sztuki. A sztuką nie jest, tylko produktem. Ale tak działa rynek.
Któryś z muzyków jest twoją ulubioną inspiracją jeśli chodzi o prezentowanie się na scenie?
Nie wiem czy jestem w stanie wskazać jedną taką artystkę albo artystę. Cudownie jest oglądać duże, wysoko-budżetowe amerykańskie czy europejskie produkcje, których twórcy mogą pozwalać sobie na wiele. Super było zobaczyć show Beyoncé w Warszawie. Intrygujące, chociaż z zupełnie innej bajki, jest to, co robi Years & Years. Byłam też na koncercie Jassie Ware. Był to koncert w sumie zrealizowany prostymi środkami, ale w przepiękny sposób, na którym zgadzała się scenografia, wizualizacje, a każdy element był spójny i tworzył jedność. Wydaje mi się, że to cechuje każdy dobry performens – spójne przeprowadzenie tego, co dzieje się na scenie od początku do końca. Ja czerpię też ze swojej wiedzy o tańcu, z tego, że naoglądałam się kiedyś oper, baletu i teatru tańca. Właściwie to interesują mnie najróżniejsze bodźce. Im więcej rzeczy tego rodzaju się doświadczy, dobrych i złych, tym łatwiej jest wyrobić sobie opinię w tej dziedzinie. Więc jestem fanem doświadczania.
Zbierasz również te doświadczenia zawiązane ze współpracami z innymi twórcami polskiej sceny. Ostatnio ukazała się twoja wspólna piosenka z Vieniem, wcześniej zaśpiewałaś na albumie L.U.C.’a. Spotkania z rodzimym muzykami też bywają dla Ciebie źródłami inspiracji?
Spotkanie z drugim twórcą to zawsze ogromna inspiracja. Nie inaczej było w przypadku L.U.C’a czy Vienia. Chciałabym mieć jeszcze więcej spotkań z innymi muzykami, które mogą inspirować. To bardzo wzbogacające doświadczenie. Ostatnio zauważam obfitość takich połączeń wśród rodzimych artystów i to jest cudowne. Myślę, że na pewno inspirujemy siebie na wzajem. Ktoś kto funkcjonuje na tym rynku słucha tego, co zrobiła koleżanka i kolega i też coś z tego „bierze” – nie jesteśmy od tego wolni. Teraz w trendzie jest to, że polscy artyści chcą pisać po polsku, powstaje dużo ciekawych tekstów. Również dochodzi do interesujących współprac – przychodzi mi teraz na myśl Nosowska z Miuoshem z utworem Joystick.
Z poletka której spośród wszystkich twoich inspiracji, wziął się pomysł, by wydać Kęsy w wersji na kasecie?
Kęsy na kasecie w limitowanej edycji 100 sztuk, ręcznie numerowanych, zostały wydane przy okazji premiery teledysku do piosenki „LUKSUS” i „Gdy na mnie patrzysz”. Do tych dwóch piosenek powstał jeden film, którego autorem jest reżyser Marcin Starzecki. Sięgamy do świata mojego dzieciństwa. Jego częścią były także kasety magnetofonowe. To obiekt nostalgiczny. Zrobiony dla zabawy, dla frajdy.
Na koniec chciałbym zapytać Cię o Poznań. Jakie wspomnienia wyniesiesz z minionego, wiosennego koncertu z Kęsami w naszym mieście?
Bardzo lubię wracać z koncertami do Poznania. Było to bardzo ciepłe spotkanie z publicznością w klubie Blue Note. Cieszę się z niego bardzo i liczę na kolejne spotkania w sezonie jesieni 2019, na czas który planujemy Kęsy w zupełnie nowej odsłonie, bardziej akustycznej, w zaskakującym brzmieniu.
Masz jeszcze jakieś szczególne wspomnienia związane z naszym miastem?
W Poznaniu spędziłam kiedyś kilka dni wakacji, będąc na warsztatach tańca. Wspominam to bardzo dobrze – mieszkałam wtedy w akademiku z koleżankami, poznałam bardzo fajnych ludzi i uczestniczyłam w świetnych zajęciach. Jakiś czas temu, zaliczyłam w waszym mieście kolejne ciekawe warsztaty tańca Gaga z Natalią Iwaniec. W Poznaniu lubię zaglądać do restauracji i kawiarni Raj i La Ruina (śmiech). Więc, jak widzisz, moje drogi czasem prowadzą do Poznania zupełnie nie koncertowo. Coś jest w tym mieście przyjaznego, z resztą moim zdaniem ma jeden z najpiękniejszych rynków w Polsce. Na nim właśnie, podczas trwania jednego z warsztatów, razem z kolegą mieliśmy okrutną zabawę – połykaliśmy hel z balonów i śpiewaliśmy sto lat młodej parze, która wychodziła z urzędu stanu cywilnego, robiąc właściwie performens. Było to pewnie trochę irytujące, ale pozostanie w moim wspomnieniu na wieki (śmiech).