Hoszpital to poznański zespół, który u boku Ted Nemeth wystąpi 1 marca w klubie Pod Minogą. Na kilka dni przed koncertem wytłumaczyli na czym polega chwytliwość krótkich tekstów. Opowiedzieli też o pisaniu po polsku oraz o losie artysty. Wszystko to doprawione humorem, bo tacy są – z poczuciem humoru. Jednak mają wiele do powiedzenia.
Jak minęła wam próba?
Michał Bielawski: Fajnie. Adrian trochę był zły na mnie, że źle grałem, ale ogólnie okej. Adrian jest perkusistą, po szkole muzycznej. Wytyka mi wszystkie błędy. Albo za późno skończyłem, albo nie wyłączyłem jakiegoś efektu, przykłada dużo uwagi do takich detali.
Za chwilę koncert z Ted Nemeth i to nie pierwszy wasz wspólny koncert. Pora się do niego przygotować. A jak się poznaliście?
M.B.: Dokładnie. Chcemy zagrać nowe piosenki. Po raz kolejny z naszymi kochanymi Tedami. Poznaliśmy się w Łodzi. Nagrywaliśmy wtedy u Pawła Cieślaka, u którego oni nagrywali wcześniej. Z tego co pamiętam, to przyszli do nas, gdy nagrywaliśmy. Potem jakoś się zgadaliśmy i zagraliśmy razem koncert, potem pojechaliśmy w trasę. Śmiesznie było.
Tyle wspólnych koncertów, pora na duet!
Adrian Borucki.: Na koncertach Patryk z nami śpiewał. Zdarzyło się tak, o ile dobrze widziałem zza tej perkusji.
M.B.: Właściwie to Patryk śpiewa u nas na płycie chórki.
Wspomnieliście, że pracujecie nad nowymi utworami. Czy to będzie coś całkiem nowego, innego od poprzednich utworów?
A.B.: Nie da się zrobić przy takiej stylistyce i charakterystycznym wokalu zupełnie czegoś nowego. Nawet nie celujemy w takie miejsce. Jeśli coś nowego, to oczywiście nowe piosenki, nowe pomysły, ale jednak cały czas to będzie hoszpital, taki jaki był. Liryczny, oniryczny.
Dużo jest zespołów, które mają swoją stylistykę, ale coraz częściej dodają m.in. elektronikę. U was raczej idzie to w odwrotną stronę.
A.B.: My chyba zaczęliśmy od dodawania elektroniki do naszych pierwszych utworów, z jakimiś samplami.
M.B.: Przy poprzedniej płycie przy każdym kawałku puszczaliśmy sampel. Wiadomo – jest gitara, bas, perkusja, ale na płycie pojawia się czasem jakiś instrument, którego nikt nie zagra. Teraz na przykład gramy piosenki i zawsze nam brakowało jakiegoś dźwięku. Teraz nie wiem z czego to wynika, czy piosenki są inaczej skomponowane, czy lepiej gramy ale nie czujemy już potrzeby aby dorzucać jakiś sampel, bo czegoś brakuje.
A.B.: Nic na siłę. Zawsze to miało być trio. Miało być prosto, minimalistycznie, a prosto nie znaczy łatwo. To nie są synonimy, wręcz są czasami sobie przeciwne. Każdy musi mieć pomysł, bo nie da się tego przykryć.
M.B.: Granie we troje jest o tyle fajne, że każdy z członków zespołu musi coś ciekawego wymyśleć. Każdy robi to po swojemu i musi to być na jakimś wysokim poziomie, aby nie było czuć braku typu drugiej gitary czy klawiszy. Jak Adrian mówi, nie da się tego ukryć, przykryć tego. Człowiek na scenie jest goły. Jak coś się zepsuje, to od razu to słychać.
Pamiętam gdy graliście w Blue Nocie. Wasza muzyka przyciąga uwagę. Jednak właściwie dlaczego po polsku? Przez pewien moment wszyscy nagrywali po angielsku, a wy na starcie teksty pisaliście po polsku.
M.B.: Właśnie od iluś lat jest taka tendencja, co widzimy wśród znajomych zespołów, gdzie każdy miał pierwsze płyty totalnie po angielsku i nagle kolejna płyta po polsku. Teraz powraca moda na ten język polski. A dlaczego my zaczęliśmy tak od razu? To chyba naturalne. Nigdy dobrze po angielsku nie mówiłem i nie myślałem o tym. Sam piszę wiersze po polsku.
A.B.: Jest też w tym kwestia poetyki. Bo jednak są to w pewnym sensie teksty poetyckie, teksty bardzo oszczędne, powtarzalne. To ma swój czar i tak ma być. Tak sobie to wymyśliliśmy i mnie się to podoba. Nienawidzę gdy jest dużo tekstu, nie potrafię tego słuchać.
M.B.: Co do oszczędności w tekstach, mi chodzi głównie o to, w przesycie tego wszystkiego, gdzie wszędzie jest wszystkiego dużo. Wchodzi się do sklepu chcąc kupić lampę – jest milion lamp, tak jak jest milion zespołów, milion tekstów. Wydaje mi się, że człowiek zapamięta jakieś hasło powtarzane trzy razy, prędzej niż byśmy zaśpiewali cztery zwrotki. Z tego ludzie nic nie zapamiętają. Ktoś wyjdzie z naszego koncertu i będzie pamiętał, bo coś powtórzyło.
A.B.: Są to krótkie, powtarzalne frazy, ale nie głupie. Z drugim dnem, do własnej interpretacji.
Zauważyłam, że faktycznie czasem wasze utwory to tylko dwie frazy i z tego potrafi powstać czterominutowa piosenka.
A.B.: Tyle że bez muzyki to nie istnieje. Dopiero w piosence to zaczyna istnieć. Często spotykamy się z opiniami na ten temat od ludzi, którzy chodzą na nasze koncerty. Po prostu ich oszukujemy, oczywiście w sensie pozytywnym. Dopiero później zdają sobie sprawę, cały czas śpiewając, tańcząc, że to są właściwie tylko dwa zdania. Jednak na koncercie o tym się zapomina, nie myśli o tym.
Czasem w ten sposób łatwo włączyć publiczność do śpiewania.
M.B.: Czasem się zdarza, że ludzie śpiewają te teksty. Mój znajomy, Bart z Felix The Baker, kiedyś spytał co śpiewam w piosence Tu. Powiedziałem mu, że tam są dwa zdania, czy może nawet jedno. Był zaskoczony, wydawało mu się, że jest tam tego więcej. Ludzie bardziej słuchają emocjonalnie. Jeżeli w pewnym momencie zmienia się muzyka, zmienia się też jej odbiór.
Co przygotowaliście na najbliższy koncert?
M.B.: Będziemy grać w pelerynach! To jedyna niespodzianka. No i zagramy też osiem nowych piosenek. Trochę się boimy, bo nie jest to jeszcze do końca uleżane. Stare utwory można zagrać z biegu, a na te trzeba uważać.
A.B.: Choć większość publiczności prawdopodobnie oczekuje, że zagramy kawałki, które im się podobają. Patrzymy na to wszystko twórczo i idziemy cały czas do przodu. Stać nas na to, aby robić nowy materiał. Nie do końca udało nam się zagrać płytę Horor z różnych względów, zależnych i niezależnych od nas.
M.B.: Każdy ma jakieś perypetie życiowe i tak się stało, że nie do końca wykorzystaliśmy tą płytę. Mogliśmy ją bardziej wykorzystać na jakiejś trasie, z promocją, ale po prostu się nie udało.
Może z następną będzie lepiej!
M.B.: Tak, tym razem musimy zrobić to lepiej. W ogólnym sensie. Nie jesteśmy mistrzami w ogarnianiu tego wszystkiego. Staramy się to jakoś wypośrodkować.
A.B.: Jesteśmy bardziej artystami. Ostatnie dwa lata były nieco zawirowane, jednak liczy się muzyka i robimy to dalej.
M.B.: Mamy materiał na nową płytę i to jest najważniejsze.
Skąd właściwie wzięło się charakterystyczne „sz”? Hoszpital, Szmutno, Weszoło…
M.B.: Właśnie tak trochę na przekór temu językowi angielskiemu. Może to będzie zbyt odważne, ale w Poznaniu przynajmniej, jak zaczynaliśmy grać koncerty i graliśmy wszystko po polsku, dużo znajomych właśnie grało po angielsku. Wszyscy się dziwili, co my robimy. Sz specjalnie by podkreślić, że nie hospital, co jest totalną wiochą. Sz, by podkreślić tą polskość.
A.B.: Gdy pierwszy raz usłyszałem, że zespół ma się tak nazywać, kompletnie nie wiedziałem co na ten temat powiedzieć. Myślałem, że to się nie przyjmie, ale o dziwo zaistniało. Są to takie niewytłumaczalne rzeczy, jak w filmie Petra Zelenki Rok diabła. Dzieją się tam niewytłumaczalne rzeczy wokół muzyków, tak samo jak tutaj, co jest kompletnie bez sensu. To jest kompletny odjazd, nikt tego nie zapamięta. Okazuje się jednak, że nikt nie przeinacza nazwy hospital – hoszpital. Wszyscy twardo to wymawiają, czyli gdzieś to się sprawdziło.
Muszę przyznać, że świetnie radzicie sobie z grą słów. Widać to m.in. w Komarach.
M.B.: Tak, ładna piosenka. Chociaż gdzieś ją skrytykowali, ale jeżeli jest krytyka, to znaczy że jest okej. Gorzej, gdy zespół ma samych fanów. To oznacza że jeszcze jest mało znany. Gdy się zaczyna grać to pojawiają się same pozytywne komentarze, bo sami znajomi komentują. Zjawiają się komentarze negatywne, już coś zaczyna się dziać.
A.B.: Trzeba mieć grubą skórę do takich rzeczy. My to mamy. Ja na przykład lubię krytykę, nawet tą niekonstruktywną. Jest prosta, bezpośrednia, wręcz bezczelna. Dla artysty to jest coś.
Rozumiem, że nie należy spoczywać jedynie na laurach. Krytykę też trzeba usłyszeć.
A.B.: To nie kwestia spoczywania na laurach. Jesteśmy małym zespołem z potrzebą tworzenia. To nie jest kwestia dojścia do pewnego momentu i to tyle. Zawsze będziemy to robić, czy razem, czy osobno. Będzie to dążenie do robienia czegoś w muzyce. To nie jest Olimp czy wspinaczka, tutaj nie ma szczytów, które się zdobywa i o, już są.
M.B.: A ja właśnie myślałem, że tak będzie.
A.B.: Tak myślałeś, ale nigdy tak nie ma. Nie ma czegoś takiego. To wielkie nieszczęście dla artysty, twórcy, że nigdy nie wchodzi się na tą górę. Umierasz w poczuciu niedostatku twórczego, zawsze. Czy to będzie malarz, pisarz, muzyk. Wszystko to wynika z wewnętrznej potrzeby tworzenia. Nigdy nie ma się dosyć tego popędu twórczego.
Na koniec cofnijmy się jeszcze w czasie do Andrzeja Bursy i Ja chciałbym być poetą. Dlaczego zdecydowaliście się to nagrać?
M.B.: Jest taka kapela, która występuje w Piwnicy pod Baranami. Bursę kiedyś czytałem i bardzo lubiłem. Gdzieś na youtube natknąłem się na ten zespół grający ten kawałek. Ich wersja jest bardzo przaśna, skoczna i rubaszna. Moim zdaniem nie oddawała klimatu utworu. Chciałem stworzyć do tego nową muzykę i próbowałem zrozumieć Andrzeja Bursę. Stwierdziłem, że musi to być bardziej spokojne i stonowane. To taka tęsknota za niespełnionym marzeniem.