Neena – 18-letnia wokalistka, autorka tekstów, kompozytorka i przyszła producentka, przygotowuje się właśnie do wydania swojej debiutanckiej płyty. Nad albumem „Flipside” pracowała wspólnie z Bartoszem Dziedzicem, producentem współodpowiedzialnym za muzyczne sukcesy Brodki czy Artura Rojka. By edukować się muzycznie, wyjechała do szkoły do Anglii, gdzie w tym roku przyjdzie jej zdawać egzamin dojrzałości. Neena nie boi podejmować się trudnych tematów – jej twórczość cechuje się zawstydzającą dojrzałością: bezkompromisowym brzmieniem oraz szczerością przekazu. Zapytaliśmy Neenę o początek jej muzycznej drogi oraz oczekiwany, nadchodzący materiał.
Podczas koncertów staram się na chwilę przenieść ludzi w bajkowy wymiar “Flipside”
Poznaliśmy Cię trzy lata temu w programie Must Be The Music – formacie na tyle komfortowym, że mogłaś przedstawić w nim swoje autorskie numery. Jakie oczekiwania jako 15-latka miałaś względem swojego udziału w tym programie?
Przedstawić swoją muzykę – to były moje oczekiwania. Ja mniej więcej w tamtym okresie zaczęłam komponować i miałam już parę własnych kompozycji, zrobionych wspólnie ze znajomym producentem. Tak się złożyło, że akurat Must Be The Music był programem, w którym można było pokazywać swoją muzykę. Tak na prawdę dlatego tam poszłam. To był mój priorytet.
Jaki dostałaś feedback od ludzi?
Wspaniały. Reakcja ludzi zaskoczyła mnie bardzo pozytywnie. To fantastyczne jak angażują się ludzie – i wtedy i teraz, przy okazji teledysku do Last Call.
Reakcje ludzi po programie były dla Ciebie znaczącym impulsem w podjęciu decyzji: „Dobra, robię płytę”?
Wiedziałam to już wcześniej dlatego, że ja swoje życie wiążę z muzyką od bardzo dawna. Wcześniej wiedziałam, że chcę pójść w tym kierunku i komponować. No ale oczywiście, feedback dodał mi dużo pewności siebie, co pomogło mi w dalszym tworzeniu.
Program był twoim pierwszym zderzeniem z branżą muzyczną od środka?
Pierwszym. Wcześniej występowałam tylko na koncertach szkolnych, więc raczej nie miałam za wiele do czynienia z tak zwaną branżą (śmiech).
Jakie więc były twoje wrażenia odnośnie tak zwanej „branży”?
Spoko. Ja nie spodziewałam się tam za wiele. Sam program zaskoczył mnie dlatego, że o takich formatach słyszy się różne historie, że „to jest ustawka”, że „nie ma się wpływu na to co robisz na scenie”. Nie wiem jak jest z innymi programami – ten zaskoczył mnie pod tym względem pozytywnie.
Po samym programie wypuściłaś dwa single, pojawiły się też teledyski do nich.
Roses wyszło jeszcze przed programem. To Roses było dla mnie impulsem do tego, żeby pójść do programu. To była piosenka, nad którą pracowałam ponad rok, z producentem, którego poznałam w sieci. Ten utwór i piosenka Run zmobilizowały mnie od środka, żeby pokazać gdzieś to, co robię.
Powiedzenie, że potem nagle zniknęłaś chyba miałoby zły wydźwięk – to oczywiste, że artyście trzeba dać czas – tym bardziej po telewizyjnym maratonie i tym bardziej tak młodemu. Ten okres, kiedy Cię nie widzieliśmy, był dla Ciebie czasem na zajęcie się stricte muzyką?
Tak, zdecydowanie. Na kształtowaniu siebie muzycznie. Akurat zdarzyło się tak, że po programie podpisałam kontrakt z Warnerem i poznałam Bartka Dziedzica, który jest producentem mojej płyty. Razem usiedliśmy w studiu i pracowaliśmy intensywnie przez dwa lata – pierwszy rok tworząc piosenki, a drugi głównie kończąc mixy – ze względu na to że byłam za granicą, nasza praca musiała odbywać się wtedy na odległość.
Coś z tej zagranicy przywiozłaś na płytę?
Na pewno. Wydaje mi się, że kształtuje mnie każde doświadczenie, nadając też kurs muzyczny temu, co robię. To, jakie tworzę melodie, cały czas przenika się z rzeczywistością, z którą mam do czynienia, a to, o czym piszę w moich piosenkach, zazwyczaj również mocno jest obecne w moim życiu.
Będąc w Anglii, zauważyłaś jakieś różnice między tamtejszą a naszą kulturą muzyczną?
Jest bardzo dużo różnic. Podstawowa różnica jest taka, że tam ludzie codziennie chodzą na koncerty. Czy są to koncerty w pubach, czy są to duże koncerty – codziennie ktoś gra. I to jest bardzo fajne. Tam wykształcona jest zupełnie inna kultura przychodzenia na wydarzenia muzyczne – ludzie zamiast odpoczywać w domu po prostu wychodzą i odpoczywają sobie z kumplami, słuchając muzyki na żywo. To jest coś, co na pewno jest bardzo przydatne jeśli chodzi o tamtejszą branżę muzyczną. Tutaj trochę tego brakuje, no ale tutaj też wszystko się rozwija.
Tam ludzie mają odważniejsze podejście do muzyki?
To zależy. Są tacy, którzy eksperymentują z muzyką, ale są też tłumy ludzi którzy zostają przy standardowych gatunkach muzycznych, takich jak pop czy rock. Po prostu tam jest więcej muzyków, więc statystycznie więcej ludzi otwiera się na nowe brzmienia – zarówno słuchaczy, jak i wykonawców.
Gdzie Ci się lepiej „bywa”?
Trudno powiedzieć. Jako mała dziewczynka zawsze chciałam wyjechać do Anglii. Fascynowała mnie tamtejsza kultura. Ale kiedy jestem tam, odczuwam duży sentyment i bardzo brakuje mi mojego miasta (Warszawy – przyp. red.) . Z drugiej strony jestem bogatsza o nowe doświadczenia, więc na pewno te dwa lata, które już spędziłam za granicą były bardzo kształcące.
Wróćmy do twojego debiutanckim albumu. Jak współpracowało Ci się z Bartoszem Dziedzicem nad „Flipside”?
Bardzo fajnie. Bartek jest starszy ode mnie i dużo mnie nauczył – jest bardzo doświadczonym producentem, a ja próbuję ukierunkowywać się w stronę producencką, z resztą na takim kierunku uczę się w szkole w Anglii. Bartek miał duży wpływ na końcowy kształt piosenek. Gdzieś przecięły się nasze kreatywne fale i wydaje mi się, że wyszedł z tego fajny rezultat.
Skoro tworzyłaś własne rzeczy już od młodych lat, zastanawiam się na ile Ty pozwalasz dopuszczać do swojego materiału ludzi z zewnątrz.
Z tym jest różnie. Są ludzie, z którym łapie się dobry przelot i są Ci, z którymi się go nie łapie. Ja teraz bardzo mocno idę w kierunku samodzielnego robienia muzyki. Natomiast jestem też otwarta na projekty z zewnątrz, o ile one najzwyczajniej mi się podobają.
Jak Ci się tworzy?
Zależy. Są okresy kiedy tworzę utwór za utworem, a czasem przez parę miesięcy nie potrafię stworzyć nic. Na twórczość potrzeba cierpliwości.
„The Game” to bardzo wyrazisty, ale i odważny utwór biorąc pod uwagę to, o czym w nim śpiewasz, a także teledysk jaki do niego powstał. Co skłoniło Cię stworzenia całego konceptu jakim jest „The Game”?
Ja równolegle do muzyki, uczę się psychologii. W momencie kiedy przerabiałam konformizm i eksperyment Zimbardo, miałam do podjęcia decyzję dotyczącą klipu. A piosenka The Game jest o szukaniu własnej drogi i walczeniu z dwoma rodzajami świadomości: świadomości grupowej, w której istniejemy i w której wpływa na nas grupa, a my musimy znaleźć gdzieś siebie w otoczeniu, które również nas wychowuje – i świadomości indywidualnej.
Pewnie zdajesz sobie sprawę z tego, że wbiłaś się tematycznie i czasowo z piosenką i klipem w problematykę, która w naszym kraju jest obecnie bardzo aktualna.
Trochę się udało. Po prostu w tym kierunku idą moje przemyślenia. To, co dzieje się naokoło mnie, inspiruje mnie do pisania. Tematy, które ostatnio wypływają i którymi kieruje się nasz świat, również wpłynęły na decyzję, co do piosenki i co do klipu.
Równie mocny jest wydźwięk drugiego singla „Last Call”, w którym podejmujesz się kwestii ochrony Ziemi. Te dwa dotychczasowe single mają być dla słuchaczy sygnałem, co do nurtu tematycznego jaki obrałaś na „Flipside”? Tym albumem komentujesz rzeczywistość?
To jest płyta o rzeczywistości, ale również o alternatywnym podejściu do niej – stąd też tytuł “Flipside”. Za każdym razem, kiedy powstawały teksty, one były bardzo aktualne w stosunku do moich przemyśleń. To wszystko gdzieś się bardzo przenikało, więc myślę, że jest to jest jakiś mój komentarz do tego, co obserwuję. Mam nadzieje, że słuchacze wejdą głębiej w te teksty.
A muzycznie co Cię inspirowało?
Z muzyką mam tak, że inspiruję się różnymi gatunkami. Nie ma takiego gatunku, który odrzucałabym jako swoją inspirację. Słucham muzyki bardzo różniej. Uważam, że to bardzo ważne, żeby nie ograniczać się do jednego gatunku. Szczególnie kiedy jest się muzykiem, ale też kiedy jest się słuchaczem dlatego, że poszerza to horyzonty muzyczne, ale również dodaje otwartości na inne rzeczy, które nas otaczają.
Umiałabyś już określić czym są dla Ciebie koncerty?
Na razie są dla mnie formą przekazania ludziom płyty i pokazania całego materiału. Podczas koncertów staram się na chwilę przenieść ludzi w bajkowy wymiar “Flipside”.
Ile utworów znajdzie się na płycie?
Okrągła dziesiątka.
Z „Run” i „Roses”?
Run i Roses nie znajdą się na płycie, ponieważ one tworzą osobny klimat. Moja twórczość dzieli się na historie. Dla mnie Run i Roses to inna historia, inna estetyka niż to, co będzie działo się teraz. Czas na początek nowej historii – to tak jakbyś otwierał nową książkę i miał 10 nowych rozdziałów. Gdybyś wracał do poprzedniej książki, to czytałbyś coś niekoniecznie spójnego. Cały czas dorastam i teraz jestem już na innym etapie.
Ale „Last Call” zachowało się jeszcze ze zbioru Twoich pierwszych kompozycji, które poznaliśmy kilka lat temu. Z tym, że teraz słyszymy jego nową wersję.
Last Call rzeczywiście zabrzmiało w innej wersji w Must Be The Music. Trochę z Bartkiem zmieniliśmy aranżację tego utworu i wyszedł on w nowej formie. Ta piosenka jest dla mnie na tyle ważna, że chciałam ją gdzieś wpleść, również estetycznie. Ta piosenka dojrzała do obecnego klimatu płyty.
Co jest najtrudniejsze w tworzeniu płyty?
Dla mnie cierpliwość. Chciałabym, żeby ten materiał już po prostu wyszedł, żeby ludzie go słuchali. Przy składaniu płyty każdy szczegół musi być dopracowany, a ja muszę naprawdę czasem bardzo się powstrzymywać, bo chciałabym już podzielić się moimi piosenkami z ludźmi. Dlatego również teraz koncerty są dla mnie bardzo ważne.
Ciekawi mnie to jakie masz oczekiwania względem „Flipside”.
Ja chciałabym po prostu, żeby ludzie słuchali tego albumu i żeby przychodzili na koncerty. To jest moim marzeniem. Chciałabym grać dla ludzi i opowiadać im moje historie.