Z KALINĄ porozmawialiśmy z okazji wydania debiutanckiego albumu, Czyste Szumienie, a także obecności na festiwalu Spring Break, gdzie artystka wystąpi w sobotę, o godzinie 22:00 (w Scenie na Piętrze). Porozmawialiśmy między innymi o tym, czy znajomość rzemiosła aktorskiego ma wpływ przy tworzeniu muzyki, jak doszło do współpracy z producentem muzycznym Maxem Skibą, a także czy istnieje coś takiego, jak wena. Zapraszamy do lektury!

 


Do czasu wydania albumu kojarzona byłaś przede wszystkim jako aktorka, chociaż masz muzyczne wykształcenie, ukończyłaś szkołę muzyczną. Dlaczego dopiero teraz zdecydowałaś się na wydanie płyty? Czy zajmowałaś się muzyką w okresie pomiędzy ukończeniem szkoły a rozpoczęciem pracy nad Czystym Szumieniem?

Wiesz, kiedy kończy się szkołę aktorską, to człowiek wpada potem w pewien wir – szukania roboty w aktorstwie, jeżdżenia po teatrach, bardzo intensywnego uczestnictwa w próbach do spektakli. Człowiek właściwie w ogóle nie ma czasu, żeby na spokojnie usiąść i zastanowić się, czego właściwie chce. Cały czas jest w tym wirze, pędzie. Myślę zresztą, że to nie tylko artyści, ale ogólnie ludzie dzisiaj są bardzo zabiegani i często nie mają czasu, żeby choć na chwilę się zatrzymać i przemyśleć swoje życie. Ja takiego momentu po pewnym czasie zaczęłam bardzo potrzebować i nadszedł on jakieś dwa lata temu – wtedy postanowiłam zacząć pracę nad albumem. Chociaż tak w ogóle, jeśli chodzi o granie muzyki, to nie zerwałam z tym nigdy – w moim życiu aktorskim granie muzyki również odgrywa ogromną rolę. Debiutując na przykład w spektaklu Krwawe Wesele w Łaźni Nowej, śpiewałam po cygańsku. W ogóle dużo miałam w teatrze ról, które były po części muzyczne. Pamiętam, że około cztery lata temu zagrałam główną rolę w Teatrze Studio w spektaklu Łauma. Bajka zbyt straszna dla dorosłych. Tam reżyser zdecydował, że zamiast na gitarze, na której pierwotnie miała grać postać, w którą się wcielałam, będzie ta grana przeze mnie postać grać na harfie, dlatego, że umiem grać na tym instrumencie. W międzyczasie pisałam też piosenki, na przykład dla Kabaretu Na Koniec Świata Teatru Dramatycznego.

Czyli muzyka cały czas towarzyszyła ci w karierze aktorskiej?

Tak, chociaż postrzegana byłam cały czas głównie jako aktorka właśnie. Mimo to bardzo często otrzymywałam sygnały od ludzi z zewnątrz, którzy słyszeli, jak śpiewam czy gram, poprzez pytania typu „Kalina, czemu ty nie śpiewasz? Dlaczego nie piszesz piosenek?”. Jakoś tak wszystko to się zsumowało i w pewnym momencie po prostu zaczęłam komponować. To nie był żaden plan, nie było to w żaden sposób wymuszone. Po prostu zaczęło się dziać.

A jeśli chodzi o teksty na płycie? Czy zostały napisane w czasie tych dwóch lat, od kiedy zaczęłaś pracę nad Czystym Szumieniem, czy część z nich była napisana już wcześniej, gdzieś do szuflady?

Teksty najlepiej pisze mi się, kiedy od razu piszę też muzykę. Słowa wymyślam zwykle równocześnie z melodią i całą harmonizacją. Dlatego wszystkie te piosenki, które są na płycie, nie powstały tak, że był tekst, do którego później skomponowałam muzykę, tylko równocześnie powstawał tekst i muzyka.

Teksty te są bardzo poetyckie, myślę, że bez wstydu można by je opublikować w jakimś tomiku poezji. Nie myślałaś, żeby oprócz pola muzycznego i aktorskiego spróbować swoich sił także na polu literackim?

(Śmiech) No, może, może, jeszcze o tym nie myślałam. Ja w ogóle skończyłam też scenariopisarstwo w Łodzi, uczyłam się pisania scenariuszy. I od czasu do czasu i tym się zajmuję – wymyślaniem całych historii. No ale kiedy myślę o sobie, jako o kimś, kto miałby tylko pisać tekst, bez połączenia z muzyką, to chyba bliżej jest mi do pisania dłuższych form, niż do poezji. Tak, czuję, że wolałabym napisać na przykład jakąś fabularną książkę.

Czy znajomość fachu aktorskiego pomaga w jakiś sposób przy działalności muzycznej, na przykład na koncertach, czy raczej nie ma większego znaczenia?

W jakimś sensie na pewno pomaga, choćby przez to, że mam większe obycie ze sceną. Z drugiej jednak strony, jako aktor, kiedy wychodzę na scenę, to kryję się za jakąś postacią i tekstem, który ktoś napisał. Wszyscy wiedzą, że wybierając się na spektakl teatralny, idą na coś wymyślonego, że to jest pewna kreacja. A kiedy idą posłuchać koncertu, to chcą widzieć człowieka z krwi i kości, autentycznego. I dla mnie to jest wyzwanie, takie pokazanie siebie, że to jestem ja, Kalina, wychodzę do was bez żadnej maski i śpiewam o sobie, o swoim życiu.

A czy był duży stres przed debiutanckim występem w Muzycznym Studiu radiowej Trójki im. A. Osieckiej?

Tak, stres był ogromny. Znałam historię tej sceny, wiedziałam, co to za miejsce. Do tego czułam, jak szybko wszystko się dzieje, tuż po wydaniu płyty niemal od razu premierowy koncert, pierwszy kontakt na scenie ze słuchaczami, przedstawienie im repertuaru na żywo. Bardzo się denerwowałam, ale zrekompensowali mi to właśnie słuchacze, którzy przyjechali z całej Polski i przez jakieś półtorej godziny po koncercie rozmawiali ze mną, dając mi przy tym ogromny ładunek pozytywnej energii.

A porównując z tym pierwszym koncertem występ ubiegłej niedzieli w Warszawie? Tam był już większy luz?

Tak, luz był zdecydowanie większy. Miałam lepszy kontakt z widzem, sama obecnie czuję się też swobodniej z granym materiałem. Czuję większy wiatr w skrzydłach.

W Internecie napotkałem się na takie określenie twojej muzyki, jak kryształowy hippie pop. Bardzo ładne i myślę, że pasujące, określenie. Pamiętasz, jaka jest geneza tej nazwy?

Tak, nazwa ta powstała na Placu Grzybowskim w Warszawie, w kawiarni, podczas burzy mózgów. Zastanawialiśmy się, jak nazwać ten rodzaj muzyki, którą tworzę. Ja też lubię tę nazwę, ale bardzo podoba mi się także określenie romantyczny suicide. W ogóle uważam, że romantyczne określenia dobrze pasują do robionej przeze mnie muzyki. (Śmiech)

Jak doszło do współpracy z Maxem Skibą, czyli producentem muzycznym Czystego Szumienia? Znaliście się prędzej?

W ogóle nie znałam Maxa przed rozpoczęciem pracy nad Czystym Szumieniem. Przed poznaniem Maxa poprosiłam kilku innych producentów, żeby przygotowali swoje aranżacje do moich pieśni. Oczywiście dałam im też pewne uwagi, jak chciałabym, żeby całość brzmiała. Zależało mi na osiągnięciu klimatu pewnej baśniowości. Otrzymane wersje były moim zdaniem dość nieudane, nie byłam z nich za bardzo zadowolona, przez pewien czas nawet straciłem wiarę w to, że projekt się uda.

Czy oznacza to, że płyta początkowo miała powstać z kilkoma producentami, a nie z jednym?

Chciałam zrobić płytę z jednym producentem, po prostu szukałam tego właściwego. Niestety to, co przez długi czas otrzymywałam, kompletnie rozmywało się z moją wizją tego, jak chciałabym, żeby te utwory brzmiały. Kiedy już myślałam, że nic z tego nie wyjdzie, to mój ówczesny menadżer polecił mi Maxa. Max powiedział, że bardzo chętnie usiądzie do tego projektu. Kiedy usłyszałam pierwszą otrzymaną od niego wersję utworu i poczułam to ogromne serce, które włożył w tę aranżację, to po prostu się rozpłakałam. Ze szczęścia. Powiedziałam „Max, albo robię tę płytę z tobą, albo z nikim innym”. Max odpowiedział tylko „wiem, Kalina, robię tę płytę z tobą”. No i udało się, zrobiliśmy ją razem.

Czy wierzysz w coś takiego jak wena, nagłe natchnienie, które cię dotyka i zaczynasz pisać, czy raczej siadasz i rzemieślniczo tworzysz tekst lub muzykę, a sama wena to mit?

Myślę, że musi być wena. Absolutnie jest coś takiego, jak wena. Można to nawet porównać do lepszego dnia w pracy, już poza sztuką, kiedy po prostu masz zapał i wszystko ci wychodzi, albo do takiego dnia, kiedy męczysz się choćby z najprostszą czynnością. W sztuce oczywiście można to przebrnąć, tę wenę, jeśli się jej nie ma. Można usiąść i się po prostu skupić i tworzyć, bez weny, zwłaszcza, jeśli tworzy się coś dla kogoś, ma się jakieś konkretne zadanie czy zlecenie do wykonania. Ale żeby napisać coś takiego, co będzie naprawdę żyletką po sercu jechało, będzie bardzo silne emocjonalnie, to jest potrzebna moim zdaniem ta wena i pewna radość i lekkość tworzenia. Myślę, że pisanie bez weny jest też zwyczajnie nieprzyjemne, bo się człowiek przy tym bardzo męczy. Wenę można jednak wywoływać, są pewne wywoływacze weny.

Na przykład?

Na przykład ćwiczenia muzyczne – siedzisz, ćwiczysz, śpiewasz, grasz, jesteś cały czas z muzyką. Też kontakt z przyrodą daje dużo potencjału, żeby wywołać wenę. Wyjazdy, osamotnienie, wtedy zaczyna uruchamiać się bardziej serce, a wraz z sercem – wena.

Odnośnie przyrody, angażujesz się też w walkę o prawa zwierząt, wspierasz na przykład stowarzyszenie VIVA. Czy próbowałaś w swoich tekstach, dość jednak zanurzonych w świecie natury i przyrody, przemycać jakiś przekaz odnoszący się do troski i opieki nad zwierzętami, czy raczej postanowiłaś skupić się głównie na emocjach i uczuciach?

Był taki utwór, ale ostatecznie nie wszedł na płytę. Kto wie, może pojawi się na drugiej płycie.

O, czyli właśnie zdradziłaś, że Czyste Szumienie to nie był jednorazowy projekt i twoja muzyczna podróż będzie kontynuowana?

Oczywiście, że tak, cały czas pracuję nad nowymi numerami! Wracając jednak do twojego poprzedniego pytania, to ja nie przepadam za taką chęcią nauczania poprzez muzykę, mówienia „róbcie to”, albo „nie róbcie tego”. Cenię artystów, którzy się w taki sposób wypowiadają i lubię tego słuchać, ale niedobrze czuję się z tym jako twórca. Wolę zajmować się subtelnym przekazem.

Czy powstaną jeszcze jakieś teledyski do utworów z Czystego Szumienia?

Właśnie się nad tym zastanawiamy. Nie wiem, do którego numeru najbardziej chciałabym zrobić teledysk. Do praktycznie każdego utworu mam jakiś pomysł, jak taki teledysk mógłby wyglądać, ale nie wiem, który ostatecznie najbardziej chciałabym zrealizować. Myślę nad tym. Zastanawiam się też, czy nie stworzyć teledysku do jakiegoś utworu, który nie ujrzał jeszcze światła dziennego, którego nie ma na Czystym Szumieniu. Myślę nad tym i bardzo możliwe, że powstanie jeszcze jakiś teledysk.

Widzimy się w sobotę w Poznaniu. Podejrzewam, że nie będzie to pierwsza twoja wizyta w tym mieście?

Jasne, że nie! Bardzo podoba mi się Poznań, byłam nawet całkiem niedawno, na wywiadzie dla Radia Poznań. Odwiedziłam też wegańską knajpkę Porażka, świetne miejsce!