Obok takiej wrażliwości nie da się przejść obojętnie. Hania Raniszewska i Joanna Longić wraz z 5 osobowym kwintetem smyczkowym zapełniły poznańską Meskalinę, a już 20 kwietnia powrócą do naszego miasta, by zagrać na prestiżowym festiwalu Spring Break. Mieliśmy okazję porozmawiać z liderkami debiutującego projektu tęskno.
Joanna Longić zaistniała na polskiej scenie muzycznej z projektem Bemine. Premierowa emisja utworów z debiutanckiej „EP-ki” odbyła się w radiu BBC, w audycji BBC Introducing poświęconej obiecującym twórcom. Obok chłodnej bezkompromisowej elektroniki eksperymentuje z brzmieniami akustycznymi, czego najlepszym dowodem jest cover z kwartetem smyczkowym utworu „Fastrygi” w aranżacji Hani Rani, entuzjastycznie przyjęty przez samą Melę Koteluk. Zespół miał przyjemność zagrać na żywo w ramach Radio Zet Chilli Live Sessions a Portal Brand New Anthem wyróżnił go jako jeden z najlepiej zapowiadających się projektów na rok 2016. Występ na zeszłorocznym Spring Breaku zaowocował świetnymi recenzjami w tym tytułem olśnienia festiwalu według Gazety Wyborczej.
Hania Rani – pianistka, kompozytorka, aranżerka. Jako pianistka jest laureatką konkursów ogólnopolskich i międzynarodowych, występowała na takich scenach koncertowych jak Filharmonia Narodowa, Teatr Wielki w Warszawie czy Opener, SoundEdit i Slot Art Festival oraz poza granicami m.in. w Niemczech, Austrii, Finlandii, Szwecji, Islandii, Włoszech, na Węgrzech czy Litwie. Do jej najświeższych osiągnięć należy wyróżnienie specjalne na Międzynarodowym Festiwalu „Transatlantyk” w Łodzi oraz zwycięstwo w konkursie Firestone Headliners of Tomorrow. Od 2012 współtworzy duet z wiolonczelistką Dobrawą Czocher. Owocem tej współpracy jest album „biała flaga” wydany we wrześniu 2015 roku, który zdążył znaleźć się na liście Olis – 50 najlepiej sprzedających się płyt w Polsce. Płyta rekomendują tak wybitni artyści jak Włodek Pawlik czy Justyna Steczkowska. Na rok 2018 artystka planuje wydanie pierwszej, w pełni autorskiej płyty.
Notka zespołu
„Możemy robić coś dla siebie i jak się okazuje, również z pożytkiem dla innych. Dostajemy sygnały, że ktoś się wzruszył, zamyślił, dostrzegł coś, przeżył. To jest najwspanialsze, co można dostać od życia.”
Co Was połączyło? Wiem, że zaczęło się od telefonu Asi do Hani: „Hej Hania. Czy napisałabyś muzykę na mój ślub?”. Od takiego telefonu do wspólnej kolaboracji musiało wydarzyć się jednak coś więcej. Co Was do siebie przekonało?
Joanna Longić: Mi trudno jest to wytłumaczyć. Dla mnie to jest nieuchwytne. W ogóle jest tak, że wiele rzeczy w moim życiu i dużo decyzji podejmuję nieświadomie albo wydaję mi się, że nieświadomie. Nawet jak próbuję dotrzeć do tego dlaczego coś tak się stało, to nie jestem w stanie tego stwierdzić.
Hania Rani: Zgodzę się z Asią. Muszę jednak przyznać, że pierwszy kontakt z Asią nie odbył się przez telefon tylko, co gorzej, była to wiadomość na Facebooku.
Joanna: Ale potem odbyła rozmowa na Skype, więc nadrobiłyśmy (śmiech).
Hania: Zobaczyłyśmy się pierwszy raz w „realnym świecie” po roku pisania i stworzeniu razem kilku rzeczy. Po pierwszych wspólnych rozmowach oraz współpracy Asia poprosiła mnie o aranżację swojego solowego projektu Bemine na kwartet smyczkowy – w Internecie posłuchać można np. piosenki Fastrygi w takiej odsłonie. Pracując wtedy, też się nie widziałyśmy, to była praca zdalna. Wydaje mi się, że decyzja o podjęciu wspólnego projektu została podjęta też właśnie dlatego, że pomimo tych niesprzyjających warunków np. niewidzenia się, dobrze nam się ze sobą pracowało. Po niewielkiej ilości konsultacji bardzo szybko dochodziłyśmy do wspólnego kompromisu. Potem ja zaczęłam pomagać Asi nagrywać coś na jej solową płytę. Obie byłyśmy nieco zmęczone sytuacją, że dużo osób mówiło nam jakie mają być nasze utwory czy płyta oraz tym, że byłyśmy zdane na innych ludzi. Stwierdziłyśmy więc, że może zrobimy coś same, z takimi możliwościami jakie mamy, czyli z aranżacjami na akustyczne instrumenty i śpiew. Nie chciałyśmy zdawać się już na żadną pomoc, czekać na to, aż ktoś wyciągnie do nas rękę. Pierwsza próba sprawdzenia tego, czy ludziom podoba się to co robimy wspólnie, odbyła się dwa lata temu podczas warszawskiej edycji Sofar. Do udziału w koncercie zostałyśmy zaproszone wtedy osobno – ja w duecie z Dobrawą, Asia ze swoim projektem solowym, ale postanowiłyśmy tamtego wieczoru wykonać premierowo hybrydę naszych dwóch projektów i tak usłyszeć można było „Kombinacje”, które wtedy jeszcze chyba w ogóle nie miały tytułu. To był pierwszy zaczyn. Dopiero po roku powstało tęskno. Oczywiście myśl o duecie zakiełkowała już w Internecie, podczas pierwszych rozmów, ale wtedy też nasze losy życiowe były bardzo zagmatwane, obie byłyśmy poza Polską. To wszystko potrzebowało więc czasu.
Pracując przez Internet, każda z Was mogła w pełni skupić się na swojej pracy, a dopiero potem przedstawić sobie nawzajem jej wynik. Jesteście bardziej indywidualistkami czy wolicie pracę w grupie?
Hania: Myślę, że jesteśmy indywidualistkami, a do tego bardzo różnymi typami osobowości, które jednak w kluczowych momentach patrzą na wiele rzeczy bardzo podobnie. Nie udało by nam się współpracować bez znalezienia między sobą pewnych podobieństw. Ta finalna wersja wspólnego utworu to jest zawsze po pierwsze kompromis, a po drugie ten moment, kiedy obie kiwamy głowami, że to jest właśnie to.
Po zagraniu koncertów w 7 osobowym składzie czujecie tęskno ciągle jako duet czy może właśnie bardziej jako zespół?
Joanna: Skład koncertowy to skład, który będzie na naszej płycie i współtworzy tęskno. Jednak mamy też takie utwory, które gramy same, w duecie. Niewykluczone, że będziemy w przyszłości sięgać po inne brzmienia, po inne instrumenty i zapraszać do współpracy więcej ludzi. Jednocześnie chcę podkreślić, że członkowie obecnego składu są niezastąpieni i grają genialnie.
To też jest skład indywidualistów?
Hania: Przede wszystkim to jest skład przyjaciół. Na przykład Kornelia (w tęskno gra na skrzypcach – przyp. red.) gra ze mną od wielu, wielu lat, więc dobrze się znamy. Brała również udział we wcześniejszych projektach Asi. Są więc z nami ludzie, z którymi przechodziliśmy już przez inne projekty, przez co, przede wszystkim, bardzo dobrze się znamy. To nie są przypadkowi ludzie. Znamy swoją twórczość, znamy swoją wrażliwość. Dlatego jesteśmy zgranym teamem. To jest dla nas bardzo fajna sytuacja również na scenie, na próbach, bo oni też nas bardzo inspirują. (W skład kwintetu smyczkowego wchodzą: Kornelia Grądzka, Paulina Kusa, Zuzanna Stradowska, Mateusz Wasiucionek, Staszek Czyżewski – przyp. red.)
Dostrzegłyście może, że mimo że jesteście grupą znajomych i bardzo dobrze się dogadujecie, to taki projekt potrzebuje lidera?
Joanna: My z Hanią obie jesteśmy decyzyjne. Nie mamy raczej sytuacji, kiedy ktoś chciałby się zbuntować czy zrobić inaczej (śmiech).
Hania: Poza tym gramy z przygotowanych i omówionych wcześniej przez nas partytur, w których wszystko jest rozpisane i zaplanowane – przy tak dużym składzie ustalenie formy i dokładnego kształtu utworów jest niezbędny. Ja jestem zadania, że zawsze potrzebny jest lider czy liderzy – w tym przypadku duet. Inaczej wszystko by się pomieszało, zapanowałby bałagan i brak jednej wizji. Nie chcę tu powiedzieć, że każdy z członków kwintetu nie ma super pomysłów. Każdy z nich gra w świetnych, własnych formacjach. Część muzyków gra w klasycznych projektach i jest wybitnymi muzykami klasycznymi. A Staszek (w tęskno gra na kontrabasie – przyp. red) na przykład gra w Domowych Melodiach, po za tym, właśnie odbyła się premiera jego projektu jazzowo-transowego – Light Star Guding. Tak na prawdę każdy z nas robi też coś swojego i to może nie daje nam zwariować…
Grając taką muzykę, w takim składzie, możecie pozwolić sobie na scenie na spontaniczność?
Hania: Na pewno, aczkolwiek to jest trochę inna spontaniczność. Mamy partytury, ale zawsze coś wychodzi inaczej niż zaplanowaliśmy. Chociażby z tempami czy głosami – takimi rzeczami, których nie da się zaplanować i one zawsze trochę inaczej brzmią. Staramy się również zazwyczaj przygotowywać coś nowego na każdy koncert. Dzisiaj w Poznaniu też zagramy coś nowego, jeden utwór w innej, nowej aranżacji. Zawsze chciałybyśmy zachowywać oddech pewnej świeżości.
Joanna: To spontaniczność trzymana w ryzach (śmiech).
Wspomniałyście też o tym, że będą zmieniali się muzycy.
Hania: Na razie dobrze jest nam z tym składem, który jest. Jeśli mówisz o dodatkowych muzykach – bardziej mam nadzieję, że to my nauczymy się obsługi kolejnych instrumentów.
A może będą to goście?
Hania: Być może. Na razie i tak jest nas dużo na scenie. Nie jestem przeciwna gościom na scenie na koncertach, ale uważam, że zespół powinien sam w sobie pokazać na co go stać, a goście są dodatkową rzeczą. Teraz jest chyba taka tendencja, że wszędzie zaprasza się mnóstwo gości i w zasadzie czasem już nie wiem, na jaki koncert idę. Jak idę na zespół to idę na ten dany zespół. Jak pojawia się ktoś jeszcze to fajnie, ale nie trzeba mi dodatkowych fajerwerków. Przychodzę na muzykę, a nie żeby obejrzeć sławne osoby na scenie.
W ostatnim czasie udało Wam się dokończyć zbiórkę na Waszą pierwszą płytę. Będziecie nagrywały ją w Monochrom Studio – „studio na zboczu góry, otoczone łąkami i lasami”. Taka muzyka jaką gracie wymaga takiego miejsca?
Hania: To miejsce nie zostało wybrane tylko i wyłącznie ze względu na malowniczość. To naprawdę świetne studio stworzone stosunkowo niedawno przez dwójkę reżyserów po poznańskiej uczelni, którzy poprosili o pomoc w projektowaniu akustycznej przestrzeni studia jednego z reżyserów Abbey Road – Sama Toyoshimę. Podobno tak spodobał mu się pomysł na to studio, że postanowił pomóc im w tej genialnej idei. W tym pomyśle palce maczali naprawdę wybitni ludzie. Po za tym, wielu naszych znajomych już zarekomendowało to miejsce, więc chodziło nam ono po głowie od dawien dawna.
Joanna: Czy byłoby to w górach czy gdzieś nad wodą, czy w puszczy, bardziej chodzi nam o to, żeby wyrwać się z tego w czym jesteśmy na co dzień. Zamknąć, skupić swoją uwagę na sto procent i zarejestrować wszystkie nasze dźwięki, myśli, emocje. Myślę, że to odcięcie się i skupienie na pracy zaowocuje.
Mówiąc o miejscach, nie sposób nie wspomnieć o Waszym zamiłowaniu do podróżowania. Hania, Internet podpowiada mi, że mieszkasz między Warszawą a Berlinem. Asia, Ty studiowałaś w Londynie, przez rok mieszkałaś w Dubaju. Obie też macie za sobą występy na światowych scenach. Czy miejsce, w którym tworzycie muzykę ma dla Was znacznie?
Joanna: Oczywiście, że ma znacznie, ale dla mnie bardziej ma znaczenie samo zmienianie tych miejsc. Nie za bardzo znaczenie ma dla mnie to gdzie jestem, może dlatego, że miałam genialną okazję, żeby zwiedzić właściwie cały świat, za co jestem bardzo wdzięczna. Mi bardziej cały czas chodzi o podróż. Nawet jak jestem tutaj to nie czuję, że jestem w jednym miejscu, bo bardziej zbieram doświadczenia, które przychodzą po drodze. To, czy akurat będę siedzieć sobie gdzieś w Korei i zobaczę coś co na mnie zadziała tak, że napiszę taki, a nie inny utwór… Nie jestem w stanie aż tak bardzo tego teoretyzować i opisać jak to się dzieje. Ale mi bardziej chodzi o doświadczenia. Wiadomo, że nowe miejsca, nowi ludzie wymuszają na nas to, że każde doświadczenie będzie dla nas inne. To się samo napędza. To nie działałoby w ten sposób, gdybyśmy cały czas siedziały w Warszawie, w swoim mieszkaniu, obcując tylko z jedną osobą.
Zauważyłyście różnice w podejściu ludzi do kultury muzycznej będąc np. w Berlinie czy Londynie, a będąc w Polsce?
Joanna: Na pewno ludzie za granicą są odważniejsi.
Hania: Mam zawsze miłe doświadczenia kiedy gram gdzieś za granicą. W Polsce oczywiście również. Odnajduję tu jednak różnice czysto techniczne. Z mojego doświadczenia za granicą przykłada się większą uwagę do jakości nagłośnienia. Tam jakoś łatwiej dogaduję mi się jeśli chodzi o kwestie nagłośnienia np. pianina akustycznego, a w Polsce często jest to problem. Wydaje mi się, że my też dalej borykamy się w naszej kulturze polskiej z zapadnią spowodowaną przez burzliwą historię kraju. Za granicą ludzie częściej korzystają z kultury wysokiej, jest też tam bardziej rozwinięta kultura muzykowania sobie w domu, tworzenia orkiestr amatorskich, podejścia do amatorskiego muzykowania, które uczy tego, jak ze sztuki ambitnej czerpać, cieszyć się nią i nie bać się jej. Ale wydaje mi się, że Polska idzie do przodu. Tutaj też bardzo wiele miłych rzeczy nas spotyka. Ja bardzo lubię grać, na przykład, w małych miejscowościach, bo tam zdaje mi się, że ludzie są bardziej złaknieni kultury i sztuki. Często są też nieśmiali, bo myślą, że pewne rzeczy są zarezerwowane tylko dla dużych miast, jak Poznań czy Warszawa, a przecież wcale tak nie jest. Jak powiedziałeś, że jestem związana z Berlinem i Warszawą to myślałam, że powiesz jeszcze, że jestem związana z Bieszczadami, bo z Bieszczadami jestem bardzo związana mentalnie. Bardzo podoba mi się panujący tam sposób bycia – nie trzeba być w dużym mieście, żeby czuć i zauważać dużo rzeczy.
Autentyczność i prawda, o których często wspominacie to jest coś czego brakuje dzisiaj w muzyce?
Joanna: Kiedy my szukamy artystów, których chcielibyśmy posłuchać to zależy nam najbardziej na tym, żeby ich twórczość była autentyczna. Kiedy powiedziałyśmy tak podczas wywiadu w radiowej Czwórce to usłyszałyśmy, że wszyscy goście czwórkowego studia tak mówią, więc wynika z tego, że skoro tak bardzo przywiązuje się dziś do tej kwestii uwagę, to jest coraz lepiej. Wczoraj też miałam okazję przeczytać śmieszną historię o ludziach, którzy w Meksyku mają sieć małych hoteli i w każdym z tych hoteli mają perfumy dedykowane do danego miejsca. Zainspirowało mnie to. Wtedy przyszła mi do głowy myśl, że tak naprawdę nieważne w jakiej dziedzinie działamy, zawsze chodzi o to, żeby po prostu całego siebie w to działanie włożyć. Jak już zajmować się tą muzyką to po prostu na sto procent i wyciskając z siebie ostatnie soki. No i my tak w tęskno robimy.
Hania: Autentyczność owszem, ale to jest dla nas równie ważne, jak wymaganie od siebie. Bycie autentycznym może polegać na tym, że ktoś powie, że jest jaki jest i że nigdy nie będzie się zmieniał – ok, to też jest fajne, ale wydaje mi się, że my też chcemy od siebie wymagać i ten projekt jest, mam nadzieję, tego rezultatem. Stawianie sobie ram, które my wybieramy może często ograniczać, ale i inspirować do poszukiwania nowych rozwiązań – eksplorowanie języka polskiego, muzyka aranżowana na te, a nie inne instrumenty, która jednocześnie brzmi nowocześnie, piosenkowość utworów… Wydaje mi się, że to wymaganie od siebie nas łączy. Szczerość może po prostu oznaczać „nie sprzedawanie się”. Aczkolwiek wydaje mi się, że nam wszystkim daleko jest do tego by „się sprzedać”, bo chyba w ogóle jesteśmy z innego, odległego takim tematom środowiska. Innych rzeczy słuchamy, inne rzeczy oglądamy, wśród innych ludzi chcemy się obracać i mam nadzieję, że nie ma szans na jakieś zbaczanie w dziwną stronę. Byłoby to dla nas nienaturalne, to byłby dla nas zgrzyt.
Obie macie już sobą zamknięte, nazwane i oddane słuchaczom wydawnictwa. Takie pierwsze wydawnictwo zmienia muzyka?
Joanna: No na pewno. Myślę, że takie pierwsze doświadczenia mogą być najbardziej rozwijające i wiele rzeczy się wtedy weryfikuje.
Hania: Przede wszystkim wie się już czego się nie chce. I na pewno trzeba wykonać ten pierwszy krok, żeby potem było lepiej. Bez tego pierwszego wydawnictwa – płyty, EP – czy wideo w Internecie nie ma kolejnego kroku.
Joanna: Po wydawnictwach widać również progres jaki następuje w muzyku.
Nagranie albumu tęskno będzie dla Was zwieńczeniem pewnego etapu czy bardziej jego początkiem?
Hania: Myślę, że dla każdego muzyka płyta to jest zwieńczenie. Dla słuchaczy to zazwyczaj początek. Dla nas to jest zwieńczenie, bo musimy wszystko przygotować, nagrać, borykać się z frustracją przy miksach, post produkcji, itd. Potem zaczyna się etap koncertów. Te koncerty będą brzmiały pewnie inaczej niż płyta. A więc to swego rodzaju zwieńczenie początkujące nowy etap.
Mówicie też, że tęskno to czuły projekt w nieczułych czasach. Co Was rozstraja w dzisiejszym „nieczułym” świecie?
Joanna: Ostatnio właśnie jestem pochłonięta negatywnymi myślami na ten temat, z których próbuję się wyrwać. Tyle zła otrzymuje od ludzi wokół i nie rozumiem skąd się ono bierze. To znaczy, nie rozumiem i rozumiem, bo jestem osobą wierzącą, więc mogę sobie jakieś wytłumaczenie znaleźć i każdy pewnie wytłumaczyłby sobie to inaczej. Ale jestem przeciwna temu co się dzieje, nie zgadam się z tym i będę z tym walczyć po swojemu. To jest też motywacja dla mnie, żebym sama stawała się coraz lepsza i sama była w porządku w stosunku do ludzi, nawet od nich nie wymagając. Z drugiej strony jest to też inspiracją do kolejnych utworów. Więc w każdej sytuacji można znaleźć dla siebie coś dobrego. (śmiech)
Hania: W sztuce zapanowało nieustanne emanowanie brzydotą, wulgaryzmami, brakiem niedopowiedzeń. Chociaż nie chcę też tego generalizować…
Joanna: Nawet w kinie.
Hania: Również. Myślę, że w sztuce w ogóle. Wydaje mi się, że odbiorcę należy traktować jako inteligentnego człowieka. Czasami jak idę na spektakl i wszystko w nim podane jest „kawa na ławę” to czuję się tak, jakby reżyser traktował mnie jak idiotę – wydaje mi się, że on uważa, że ja nie potrafię czegoś dostrzec, że nie potrafię myśleć wielopłaszczyznowo, że nie potrafię zastanowić się nad spektaklem później w domu. Ja nie chciałabym tak traktować publiczności, z którą obcuję. Chciałabym traktować ją na równi, a może nawet wyżej. Czuć na scenie, że to co się dzieje jest niesamowitą wymianą energii. To co dzieje się na koncertach, à propos spontaniczności, to zawsze jest odpowiedzią od publiczności, rozmową między nami. Dla nas ta wymiana energii zawsze jest odczuwalna, tacy po prostu jesteśmy. Chcemy sobie ten świat układać lepiej i piękniej, w tych nieczułych czasach.
I dostajecie od ludzi sygnały, że oni chcą z Wami?
Hania: Tak. I za to jesteśmy wdzięczne. Dzięki temu możemy robić coś dla siebie i jak się okazuje, również z pożytkiem dla innych. Dostajemy sygnały, że ktoś się wzruszył, zamyślił, dostrzegł coś, przeżył. To jest najwspanialsze, co można dostać od życia.