Z końcem września ukazał się debiutancki album formacji Paulina Lenda & Kruki. Album, na który czekałem niecierpliwie, a momentami z wypiekami na twarzy. Fragmenty koncertów zespołu wrzucane do sieci prezentowały przygotowywany materiał jako kompletny, stylistycznie zmierzający w konkretnym kierunku. Zacieram ręce na każdy krążek, który niesie ze sobą potencjał wprowadzania mnie w swoiste uniwersum. A studyjne „High” porwało mnie w całości. Zapowiadała się więc historia, której warto posłuchać do końca. Jak się okazało, pierwszy singiel był tylko preludium do wątku uniesień i dynamicznych historii, który finalnie słyszymy na krążku „Intro”.

Jak to jest z tym uniwersum na „Intro”? Poza uniesieniami dużo tu szczerości i rozlanego alkoholu. Pani Lenda z Krukami sadzają nas gdzieś przy ciasnym barze. Trochę tu tłoczno, bo chociaż może nam się wydawać, że Paulina kieruje swoje wyznania bezpośrednio do nas, tak nie jest. Teksty, które serwuje nam wokalistka, w wielu momentach, wybrzmiewają jak evergreeny. „Bo nikt nie może zgasić nadziei, tej, która się cały czas w każdym z nas bezkarnie tli„. Co najlepsze, nikt z muzyków nie ma parcia na to by zadaniem tych kawałków było poruszanie tłumami. Lenda, rezygnując z centralnego miejsca na scenie, przy wspomnianym już wyżej barze, siada koło nas. Momentami robi się intymniej („High”; „M…”), a za chwilę w dobry humor wprowadzają nas opowieści z backstage’owego życia rock’n’roll’owej kapeli (Mayday). Emocjonalny rollercoaster.

Paulina Lenda, poza tym, że pisze dobre teksty, potrafi wspaniale uwydatnić właśnie emocje. Ma do tego predyspozycje. Z wykrzyczanych fraz przebija się gdzieniegdzie tęsknota, stanowczość, chyba też trochę żalu. Solowo artystka wybiera akustyczne brzmienie („Wolf Girl”) dlatego to bluesowo rockowe granie zaprezentowane z zespołem dla wiernych słuchaczy głosu Pauliny może być czymś nowym.

Brzmieniowo „Intro” jest nade wszystko albumem prostym. Kapeli udało się nie przekombinować rockowego czy bluesowego grania. Są mocne riffy, wyraźna perkusja. Tu i ówdzie pojawiło się miejsce na klawisze. Słyszalne jest doświadczenie grupy zbierane na wielu zagranych koncertach, przeglądach, konkursach. Co jednak najbardziej zaskoczyło mnie jeśli chodzi o brzmienie tego krążka to fakt, że wciągnęła mnie ta jego bluesowa strona. To naprawdę pierwszy album z tego gatunku, który wylądował na mojej półce. Paulina Lenda & Kruki zapełniają więc lukę na bluesowo-rockowe utwory? Jeżeli taka w ogóle istnieje. Jestem jednak przekonany, że ich muzyka podawana w obecnej formie daję szanse takiemu nurtowi na dotarcie do szerszego grona odbiorców.

To co udało się osiągnąć czwórce muzyków, uważam za jedną z najciekawszych fonograficznych propozycji tej jesieni. W sumie to całego roku. Materiał z „Intro” ma ogromny potencjał na to by wybrzmieć w radiu. Niesamowicie miło było by mi posłuchać tych utworów w eterze. Obawiam się, że może okazać się to kolejną zmarnowaną szansą na pokazanie masowej publiczności tego jak ciekawa i różnorodna jest polska muzyka. Ta płyta potrzebuje więc dobrej promocji. Tu niestety rozczarowuje chociażby kwestia dostępności albumu w sieci. Mimo iż, możemy posłuchać krążka w serwisach streamingowych, nie jest nam dane usłyszeć go w całości. Szkoda takiego materiału na takie pomyłki.

Na pewno warto do niego dotrzeć.

Jeżeli więc tęsknicie chociaż trochę do szczerego, kipiącego od emocji przekazu – sięgnijcie po „Intro”.

Drogi zespole. Nagrajcie piękny klip do tytułowego kawałka 🙂

Akademio. Daj Pani Lendzie i wszystkim Krukom Fryderyka.