Belgijski zespół Balthazar powraca do Poznania! Grupa grająca alternatywny rock zagra 6 lutego w Klubokawiarnii Meskalina. Na dwa tygodnie przed ich koncertem, mamy dla Was rozmowę z wokalistą, gitarzystą i klawiszowcem zespołu – Maartenem Devoldere.

Skąd wzięła się Wasza nazwa, Balthazar? Od jednego z biblijnych Trzech Króli, czy może 12-litrowej butelki szampana?

Ani jedno, ani drugie. Pamiętam, że byliśmy przed naszym pierwszym koncertem i potrzebowaliśmy jakiejś nazwy, żeby umieścić ją na plakatach. Spędziliśmy trochę czasu na główkowaniu, aż pewnego dnia obudziłem się z nazwą „Balthazar” w głowie, a reszcie zespołu się spodobała.

Więc był to przypadek?

Tak, coś w tym rodzaju. Nie ma z tym związanej żadnej konkretnej historii, po prostu spodobało nam się brzmienie tego słowa i tak już zostało.

Wasza muzyczna kariera rozpoczęła się od konkursu typu talent show, zgadza się? 

Tak, w Belgii mamy wiele różnych konkursów, podejrzewam, że w Polsce jest podobnie, pewnie też macie te wszystkie programy telewizyjne typu Idol. Uważam, że to całkiem fajne rozwiązanie dla zespołów, które mogą wygrać kontrakt płytowy, albo pieniądze na wydanie własnego krążka. Nie wiem dlaczego wygraliśmy, może dlatego, że nasza skrzypaczka była śliczna… (śmiech)

Czy po wygranej spodziewaliście się, że kilka lat później będziecie znani nie tylko w Belgii, ale w całej Europie i poza nią?

Oczywiście, że nie, myślę że wszystko działo się tak naprawdę bardzo powoli, krok po kroku. Na początku naszym marzeniem było grać w lokalnych barach w miasteczku, z którego pochodzimy, a kiedy osiągasz taki mały cel, zaczynasz mieć nowe marzenia, np. o graniu na festiwalach; potem coraz większe jak koncertowanie poza Belgią. Kiedy zakładaliśmy zespół, żaden z nas nie myślał o trasach koncertowych po Europie i gdyby ktoś mi to powiedział, kiedy miałem 15 lat, nie uwierzyłbym w to.

Czy Wasza muzyka dojrzewa razem z Wami? Macie poczucie, że piosenki z Waszego drugiego albumu „Rats” są inne niż te z debiutanckiego „Applause”?

„Applause” był naszym pierwszym albumem i bardzo, bardzo długo nad nim pracowaliśmy, wydaje mi się, że około pięciu lat. Problem jest taki, że mimo iż w moim odczuciu są to całkiem dobre utwory, to czuje się w tym pewnego rodzaju sztywność, pracowaliśmy nad nimi zbyt długo, nie były tak spontaniczne jak w przypadku drugiej płyty, na którą materiał powstał w przeciągu kilku miesięcy. Przy „Rats” nie zastanawialiśmy się za wiele, dawaliśmy się ponieść naszym pierwszym pomysłom. Z drugiej strony sami staliśmy się bardziej dojrzali, co miało też wpływ na naszą muzykę.

Gdybyś miał wybrać ulubiony utwór z Waszego dorobku, który by to był?

Naprawdę ciężkie pytanie. To się ciągle zmienia. Z „Applause” byłby to ostatni numer („Blood Like Wine” – przyp. red.), ponieważ wciąż uwielbiamy grać go na żywo, nawet po tych kilku lat. Natomiast jeśli chodzi o „Rats”… Nie wiem, chyba postawiłbym na „Listen Up”.

Co lubicie najbardziej w występowaniu na scenie?

Odwiedzanie tak wielu miejsc w tak krótkim czasie. Oczywiście, nie trzeba być muzykiem, żeby to robić i każdy może podróżować na własną rękę, jeśli tego chce, ale jest to kosztowne. My w czasie naszych tras jesteśmy każdego dnia w innym mieście, a nawet kraju, co jest całkiem dziwne. Nikt nie podróżuje w ten sposób.

Nie jest to męczące?

Nie, jest w porządku, mimo, że jeździmy głównie nocami i śpimy w busie. Najlepszą rzeczą jest, kiedy zasypiasz w nocy w jednym miejscu, a budzisz się rano w kompletnie innym.

Jakie są Wasze plany na muzyczną przyszłość? Kiedy fani mogą spodziewać się kolejnego longplaya?

Pracujemy nad nowym materiałem i mamy nadzieję, że trzeci album ukaże się w przyszłym roku. W lutym czeka nas trasa koncertowa, ale po niej chcemy wejść do studia i zacząć nagrywać. Część piosenek już powstała, zamierzamy je grać w trakcie nadchodzącej trasy, więc jeśli fani są ciekawi tego, co znajdzie się na kolejnej płycie, powinni wpaść na nasze koncerty. Będzie to także coś świeżego dla nas, bo stare utwory graliśmy już tyle razy, że miło będzie zagrać coś innego. (śmiech)

To nie będzie Wasz pierwszy występ w Poznaniu, jak zapamiętaliście polskich fanów?

Jako całkiem szalonych, o ile mnie pamięć nie myli. (śmiech) Graliśmy w Polsce w październiku, ale tylko jako support przed Editors i zdawaliśmy sobie sprawę, że ludzie przyszli żeby to ich zobaczyć. Mimo to byliśmy zaskoczeni, bo ludzie bawili się doskonale także do naszej muzyki i po tym koncercie powiedzieliśmy naszemu menagerowi: „Chcemy wrócić do Polski, załatw to!”. Tak też się stało i widzimy się w lutym!