Niewątpliwy debiut roku. Jego studyjny album bardzo szybko znalazł rzeszę wiernych fanów, a utwór „Linoskoczek” na stałe zagościł w znaczących rozgłośniach radiowych. Mowa oczywiście o Skubasie, z którym rozmawiałem o Nirvanie, mediach społecznościowych czy Ani Rusowicz. Zresztą sprawdźcie sami!

Ostatnio często można Cię usłyszeć w Poznaniu. Przypadek?

Nie do końca, wszystko jest związane z promocją mojego albumu. Gdyby ode mnie zależało to grałbym u Was częściej. No trochę tych występów w tym  roku było, zaczynając od koncertu w Minodze, po Spring Break, gdzie grałem obok Brodki czy KAMP, po Opcję w ramach Winobrania no i w trakcie Malta Festival. Teraz wracam pod koniec roku. Nie ukrywam, sporo tego było, ale musisz mieć świadomość, że każdy koncert był trochę z innej bajki. Zresztą ciężko odmówić grania z Brodką i Heyem czy w trakcie Festiwalu Malta. Zawsze grało się dobrze, więc dlaczego nie pojawiać się częściej?

Zmieńmy trochę temat i weźmy na warsztat „Wilczełyko”. Debiut wydałeś pod koniec września 2012 roku i od tamtego czasu wciąż trwa jego promocja. Nie za długo? Kiedy fani Skubasa doczekają się kolejnego wydawnictwa?

Z tego co mi wiadomo to tylko gwiazdy disco polo wydawały co pół roku nową kasetę. Osobiście wolę jednak poczekać dłużej i dostać coś lepszego jakościowo. Dlatego gdyby to tylko ode mnie zależało to wolałbym wydać kolejną płytkę za półtora roku. Aczkolwiek tak nie będzie i premierę nowego krążka przewidujemy już na wiosnę. Poza tym już teraz na koncertach gramy utwory z nowej płyty i osobiście moje stare kawałki już mi się trochę nudzą, ale wiadomo wolałbym już zaprezentować nowy materiał.

Między koncertami nie jest na Twój temat za głośno.

Wynika to przede wszystkim z faktu, że nie przepadam za Facebookiem, a to właśnie tam obecnie najwięcej się dzieje. Nie lubię wrzucać setek niepotrzebnych postów i dlatego może się wydawać, że promocja mojej osoby leży. Zauważyłem, że sporo muzyków próbuje podkręcić swoją popularność wykorzystując do tego media społecznościowe, ja po prostu do tych osób nie należę. Co nie zmienia faktu, że bardzo dużo się u mnie dzieje. Mam sporo nowych numerów, przez ostatni rok zagraliśmy ponad 60 koncertów, więc nie uważam, że było to rok cichy i na uboczu. Jak na debiutanta, jestem naprawdę zadowolony. Może nie odniosłem takiego sukcesu, jak choćby Mela Koteluk, ale i tak mam poczucie, że zrobiłem bardzo dużo. Co ważniejsze, kompozycje na nową płytę już są gotowe. Nie chcę tutaj używać słowa odrzut, ale znacząca większość kawałków była już gotowa, gdy wydawałem „Wilczełyko”, ale już się na niej nie znalazły. Mógłbym więc myśleć już o trzeciej płycie (śmiech). Uwierz mi, że chciałbym jak najczęściej pojawiać się z nowym wydawnictwem, ale wiadomo, że każdy chce mieć jeszcze prywatne życie.

Trzymając się tematu autopromocji i tworzenia wizerunku gwiazdy. Zbliża się koniec roku i tysiące radiostacji, portali muzycznych ogarnia mania plebiscytów. Jaki jest Twój stosunek do tego typu górnolotnych tytułów, jak „debiut roku”, „piosenka roku”. Dla mnie osobiście jest to trochę przereklamowane. 

Kiedyś w moje ręce trafił jeden magazyn muzyczny, już nie pamiętam co to dokładnie było. Był tam plebiscyt na wokalistkę roku. Z tego co pamiętam, to Mela Koteluk była na ósmym miejscu, Marika bodajże na siódmy, a na drugim miejscu znalazła się Misia Furtak z tres.b. Osobiście uważam, że tego typu zestawienia są tworzone przez dziennikarzy i często poszczególne miejsca w hierarchii zajmują ich ulubieńcy, co rzadko ma przełożenie na rzeczywistość.

Moim zdaniem drugiej miejsce dla Misi w takim zestawieniu jest trochę nad wyraz. Ciężko jest wywnioskować to po przesłuchaniu jej świeżutkiej EPki. Na pewno wokal ma cudowny, ale tekstowo czeka na nią jeszcze sporo pracy. 

Sam widzisz do czego zmierzam. Tego typu plebiscyty rzadko są obiektywne. Zresztą ciężko jest stworzyć ranking polskich twórców, z którym zgodziłby się każdy. Traktowałbym to raczej, jako świetną formę promocji dla młodych twórców, którzy poprzez umieszczenie ich w takim rankingu mogą trafić do szerszego grona odbiorców i później zwykły Kowalski ma świadomość, że istnieje ktoś taki jak choćby Fismoll. Druga rzecz, dlaczego w takich plebiscytach nie bierze się pod uwagę ilości sprzedanych płyt? Patrząc z tej perspektywy to niepodważalnym liderem byłby zespół Weekend, który zarobił naprawdę olbrzymie pieniądze za „Ona tańczy dla mnie”. To wszystko jest kwestia swoistego lobbingu.

Dobrze, zakończymy już temat lobbystów. Chciałbym wrócić teraz do „Wilczełyko”. W jednym z wywiadów powiedziałeś, że to jest Twój powrót do młodości, do picia piwka w parku i grania Nirvany. Rozwiń proszę ten temat. 

Moja przygoda muzyczna zaczęła się właśnie od gitary. Zawsze słuchałem bardzo dużo rockowej i metalowej muzyki, ale też sporo grunge‛owych kawałków. Miałem taki epizod z moim dobry przyjacielem, że braliśmy gitarki i graliśmy ulubione piosenki w wersji plenerowej. Nie było to może zbyt rozbudowane granie, ale sprawiało nam ogromną frajdę. To dość długo u mnie trwało, aż pewnego momentu rockowe granie mi się przejadło i zacząłem słuchać m.in. Prodigy. Potem wkręciłem się dość mocno w drum‛n‛bass, zacząłem grać na gitarze do muzyki klubowej. Następnie był mały flirt z muzyką jazzową, więc przez te 10 ostatnich lat z niejednego pieca chleb jadłem.

Taka mała muzyczna Odyseja.

Trochę tak, ale cieszę się z tego, bo jakby nie patrzeć to mnie ukształtowało muzycznie. Zresztą ostatnio można zauważyć, że sporo wykonawców wraca do przeszłości. Choćby Makowiecki, który mocno nawiązuje do klimatów lat osiemdziesiątych.

Trochę tak jest, że panuje obecnie moda na retro. Takim przykładem może być m.in. Ania Rusowicz. W podobnym sposób traktuję Twój album jak pewnego rodzaju powrót do przeszłości może nie tak głęboko, co Makowiecki czy Rusowicz, ale jest to zauważalne. 

Ania Rusowicz sięga do lat siedemdziesiątych, ja może nie mam tak głębokich korzeni. Aczkolwiek wpadła w moje ręce najnowsza płytka Ani i naprawdę jej kawałki brzmią jak te ze starych winyli.

Sporo zawdzięczasz Kayaxowi. Planujesz utrzymać tę współpracę czy może wolisz z nowym materiałem pójść w swoją stronę. Ostatnio zauważyłem, że sporo wykonawców woli wziąć sprawę we własne ręce i nagrywać samodzielnie. 

Bez wątpienia współpraca z Kayaxem była pomocna dla mnie pod wieloma względami. Przede wszystkim współpracując z wytwórnią, która ma już ugruntowaną pozycję na rynku, możesz liczyć na sporego kopa promocyjnego. Oczywiście są zespoły, jak choćby Domowe Melodie, które to wydały płytę samodzielnie, ale na pewno nie jest to takie proste i wymaga sporego nakładu pracy.  Nawet jeśli nagrasz świetny materiał, to jeśli nie masz wsparcia większej organizacji, rodzi się wiele problemów. Podstawowym z nich jest kwestia dystrybucji płyty. Dlatego na chwilę obecną mam zamiar współpracować z Kayaxem. Zresztą głupotą by było rezygnować z wytwórni, w której nagrywa choćby Brodka czy Hey. Bez wątpienia trzymają oni wysoki poziom, zresztą jako jedna z nielicznych tego typu firm w Polsce. Obecnie nie wybiegam tak głęboko w przyszłość, ma kontrakt na dwie płyty i jeszcze nie wiem czy przedłużę moją współpracę. Możliwe, że po drodze pojawi się coś lepszego, kto wie.

Rozumiem. Ostatnio powstaje bardzo dużo dobrej muzyki i jak myślisz jak na tle innych nowych krążków prezentuje się Twój album? Postrzegałbyś go jako swoiste novum, a może coś płynącego z nurtem innych krążków?

To nie do mnie pytanie. Na pewno nie było tak, że usiadłem sobie w fotelu i zacząłem rozmyślać, jak nagrać mój debiutancki materiał, tak żeby spodobał się publiczności. To nie był mój zamiar. Po prostu przez ostatnie trzy lata kształtował się w mojej głowie materiał, którego efekty można usłyszeć na płycie. Nie było tam żadnych przemyśleń typu: co jest fajne i na topie obecnie. Nie miałem rozkmin czy to się sprzeda, czy będę grać koncerty. Może powinienem , aczkolwiek uważam, że w przypadku debiutanckiej płyty szczerość muzyczna jest najważniejsza i to był mój priorytet. Będę się starać, żeby kierować się podobnymi pobudkami przy wydawaniu drugiego krążka. Wiadomo, że strona marketingowa jest ważna, ale dla mnie najważniejsze jest muzyczne spectrum.

W ostatnim roku można zauważyć mały boom na gitarowe granie. Wreszcie! Przez ostatnie lata muzyka elektroniczna jednak przeważała. A tu nagle pojawia się Fismoll, Lilly Hates Roses, Skubas…

Masz rację, trochę tak jest, że ludziom się przejadły elektroniczne brzmienia to się tak zgrało w czasie.

Powiedziałeś, że w tym roku zagrałeś około 60 koncertów. Gdybyś miał wybrać ten jeden jedyny, to byłby nim?

Na pewno w czołówce znalazłby się Open‛er Festival. Do każdego koncertu podchodzę indywidualnie i ciężko jest mi wybrać ten jeden najważniejszy. Najważniejsza jest  chemia między publicznością i zespołem, to ona tak naprawdę kreuję widowisko i atmosferę. Bardzo fajnie grało się nam w klubie Miazga w Elblągu i ten występ zostanie na długo w naszej pamięci.

Bartek Górski