W czasach, gdy większość muzyki łatwo wpada w ramy gatunkowe, koncert MoE i Nadja to wydarzenie, które z premedytacją ucieka od etykiet. To spotkanie dwóch zespołów, które rozsadzają formę, rozciągają czas i testują granice brzmienia – jeden wywodzi się z norweskiej sceny noise/improv, drugi z kanadyjskiej szkoły ambient-drone-doomu. Wspólny mianownik? Niepokój, trans, ekstremum i całkowite zanurzenie w dźwięku.
MoE to jedno z najintensywniejszych zjawisk, jakie wyrosło na scenie eksperymentalnej północnej Europy. Duet (czasem trio) wywodzący się z Oslo nie tyle gra koncerty, co atakują przestrzeń dźwiękiem – ich brzmienie to fuzja noise rocka, post-punka, sludge’u i improwizacji, ale w żadnej z tych kategorii nie mieszczą się w pełni.
Basistka i wokalistka Guro S. Moe jest filarem projektu – jej gra jest głęboka, rytualna, często repetytywna, przywołująca transowy charakter muzyki pierwotnej. Obok niej Håvard Skaset odpowiedzialny za gitarowe tekstury, zgrzyty, elektronikę i wokal, który równie dobrze może być szamańskim szeptem, jak i rozpaczliwym krzykiem.
W ich muzyce wiele zależy od chwili. MoE często sięga po strukturę improwizowaną, testując wytrzymałość publiczności na ciszę, powtarzalność i przester. Potrafią wyciszyć przestrzeń do niemal absolutnego spokoju, by za chwilę eksplodować ścianą brudu i sprzężeń. Dla słuchacza to fizyczne doświadczenie – intensywne, niepokojące, ale też hipnotyzujące i katartyczne.
Z kolei Nadja to zespół, który równie często pojawia się w rozmowach o shoegazie, co o doom metalu. Ich muzyka płynie jak lawa – powoli, ciężko, nieubłaganie. Duet Aidan Baker i Leah Buckareff od ponad dwóch dekad rozwija swój unikalny język dźwiękowy, który niektórzy określają jako dreamsludge lub metalgaze. Brzmi dziwnie? Słusznie – Nadja nie przypomina niczego, co dałoby się jednoznacznie zaklasyfikować.
Ich utwory są długie, nasycone pogłosem, warstwami gitar, automatów perkusyjnych i przetworzonych wokali. Dla jednych to ambient w wersji heavymetalowej, dla innych metalowy trip-hop z kosmosu. Ale esencją Nadji jest narracja pozbawiona słów – monumentalna podróż przez tekstury dźwięku, emocji i snu.
Nadja słynie z tego, że na żywo ich występy mają niemal liturgiczny charakter. To nie koncert w klasycznym rozumieniu, a ceremonia dźwięku, gdzie czas się rozciąga, a rzeczywistość traci ostrość.
To nie będzie „łatwy” koncert. Nie będzie tanecznych hitów, nie będzie bisów z refrenem. Ale będzie coś znacznie ciekawszego – spotkanie z muzyką, która nie chce się przypodobać, ale chce cię poruszyć. Która nie działa w głowie, ale w ciele. MoE i Nadja w jednej przestrzeni to zderzenie dwóch biegunów awangardy: jeden surowy, atakujący; drugi hipnotyczny, wciągający.
Dla fanów sceny eksperymentalnej, post-rocka, noise’u, doom metalu i współczesnej muzyki alternatywnej to pozycja obowiązkowa. Dla tych, którzy chcą wyjść poza schemat – również. Bo właśnie takie koncerty zmieniają perspektywę.