Ania Anu Babrakowska i Emil Nowak rozpoczęli ten rok od zaprezentowania słuchaczom studyjnych nowości. Utwory „What if” oraz „Woman”, jak mówi nam w wywiadzie duet, otwierają wyjątkowy etap ich działalności. Muzycy stawiają teraz na samodzielność, manifestują swoją dojrzałość, ze śmiałością poszukują najlepszej dla siebie ścieżki.

.

.

6 lat to wystarczająco długo, żeby zweryfikować nastoletnie wyobrażenia i założenia na temat działalności muzycznej?

Ania: Wydarzyło się bardzo dużo w ciągu tych 6 lat. Cały czas zmienialiśmy nasze spostrzeżenia, cały czas uczyliśmy się nowych rzeczy. Kiedy zaczęliśmy w 2015 roku, byliśmy kompletnie zieloni, nie wiedzieliśmy zupełnie nic o tworzeniu muzyki.

Emil: Wiedzieliśmy jak podłączyć kabel do interfejsu i włączyć nagrywanie.

A: I tyle.

E: Nie mieliśmy wtedy pojęcia, że trzeba zrobić miks utworu. Dopiero kiedy nagraliśmy pierwsze piosenki, ktoś nam o tym powiedział, a my „aha, no dobra, co to jest?” (śmiech). Dzisiaj już to wiemy, wiemy nawet do kogo w związku z nim uderzać. Tak sobie teraz pomyślałem, że kiedy masz swoją firmę, robisz biznesplan – my taki zespołowy biznesplan, w ciągu tych 6 lat, zmieniliśmy ze sto razy albo więcej (śmiech).

A: Te 6 lat to bardzo dużo różnych doświadczeń. Do każdej epki czy singla staraliśmy się podchodzić trochę inaczej, szukaliśmy dobrego sposobu na tworzenie. Na początku dążyliśmy do tego, żeby być większym zespołem, chcieliśmy grać z dużym składem. Po czasie stwierdziliśmy, że jednak najlepiej czujemy się we dwójkę, bo najbardziej rozumiemy nasze emocje i potrafimy je jasno przekazać. Te 6 lat na pewno nauczyło nas tego, że Youth Novels to duet i najlepiej, żeby tak zostało.

E: Samo „What if” to próba powrotu do tego, co było na początku, ale z większym doświadczeniem. Zrobiliśmy tę piosenkę zupełnie sami. Oprócz miksu i masteru muzycznie wszystko jest totalnie nasze, nie angażowaliśmy innych osób. Wiemy już, że poza podłączeniem kabla, trzeba zrobić coś więcej (śmiech). Chcieliśmy sprawdzić jaki będzie odzew, czy to jest to, co ludziom się podoba.

A: To już dojrzała próba tego, jak chcemy tworzyć i jak ma to wszystko wyglądać. Skupiamy się teraz na samodzielnym tworzeniu i zobaczymy jaki będzie efekt.

E: Chcemy po prostu pokazać siebie, tak jak było na samym początku.

Co do czegoś jeszcze nabraliście pewności?

A: Dojrzeliśmy do tego, że mniej znaczy więcej, co tyczy się nie tylko ludzi, ale również instrumentów. Kiedyś zamierzaliśmy robić bardziej pompatyczne utwory. Przy EP-ce „Chaos I Create” mieliśmy aspiracje, żeby piosenki były bogate instrumentalnie i wokalnie, chcieliśmy dużo wszystkiego. Teraz wydaje nam się, że minimalizm w instrumentach jest lepszym rozwiązaniem. Aktualnie skupiamy się na wokalach, to wokal jest głównym instrumentem, który poszerza całość.

E: Po prostu staramy się wykorzystać to, co mamy i nie szukać nowych rzeczy z zewnątrz.

To chyba dobry kierunek. Charakterystyczny głos Ani to wasz znak rozpoznawczy, razem z muzyką tworzy oryginalne brzmienie i koloryt.

E: Chcieliśmy, żeby ten wokal był mocno z przodu, że kiedy słuchasz utworu to masz wrażenie, jakby Ania stała przed tobą.

A: Jakbym śpiewała specjalnie dla ciebie i tak dla każdego słuchacza.

E: Żeby to było czyste, w jakiś sposób nawet intymne. Bo to nie jest muzyka na duże imprezy, raczej każdy sobie sam będzie słuchał jej w domu, więc fajnie byłoby mieć wrażenie, że docieramy do każdego słuchacza z osobna. Takie chcieliśmy osiągnąć złudzenie.

A: Chcemy być po prostu blisko ludzi.

Rodzaj intymności, o którym mówicie i który słyszę szczególnie w utworze „What if”, do mainstreamu spektakularnie przeniosła Billie Eilish. Pomyślałem, że brzmieniowo ta piosenka ma komercyjny potencjał.

A: Wokale Billie też nas trochę zainspirowały.

E: Ja słucham głównie muzyki, w której wokal jest bardzo bezpośredni, która jest przestrzenna, więc może stąd to skojarzenie. Takie utwory, od razu mnie uderzają, więcej mi nie potrzeba, słyszę coś takiego i jestem oczarowany. Billie Eilish jest na tej liście, między innymi.

Nie można też nie wspomnieć o muzykach, odpowiedzialnych za miks i master „What if”. Chris Allen i Zino Mikorey współpracowali już z artystami, którzy znajdują się na liście waszych inspiracji – RY X, Ólafurem Arnaldsem czy Nilsem Frahmem. Jak wam się to udało?

E: To był pierwszy raz, kiedy podjęliśmy się współpracy nie po prostu po znajomości, tylko na zasadzie – podoba nam się to, co ktoś robi, więc spróbujmy. Pomyśleliśmy, że kiedy napiszemy, to oni nie odpowiedzą, bo wiadomo (śmiech). Odezwali się już następnego dnia. To była bardzo prosta współpraca, podobnie jak idziesz do fotografa robić zdjęcia ślubne, bo podoba ci się jak ten fotograf je robi – on ci mówi, że nie wykona ich tak jak ty chcesz, bo działa na swój sposób. Wysłaliśmy im utwór i otrzymaliśmy to, co chcieliśmy, bez żadnych poprawek.

A: To był jeden mail, oni wysłali nam efekt, a my stwierdziliśmy „okej, właśnie to jest to”. Wcześniej nigdy nam się to nie zdarzyło, zawsze był etap poprawek, czasem jeden utwór miał kilka wersji. Teraz uderzyliśmy do osób, które robią to, co nam się podoba, więc dziwne gdyby wyszło z tego coś innego. Miks i master zupełnie do nas trafiły i myślę, że to też jest bardzo ważne, przez to całość jest jeszcze bardziej nasza i prawdziwa.

Wcześniej pracowaliście z Szattem, przy okazji „Skin” i „Bad Feelings”. Jak wyglądała ta współpraca?

A: Szatta poznaliśmy kilka lat temu na Open’erze. Nie myśleliśmy o współpracy z nim od razu, jednak przy tworzeniu „Skin” zależało nam na wykorzystaniu elektronicznych instrumentów, chcieliśmy wyjść poza wokal i gitarę, szukaliśmy innych sposobów wyrazu.

E: To był cały czas ten moment, kiedy chcieliśmy więcej i więcej, więc poszukiwaliśmy czegoś nowego. Pomyśleliśmy, że może fajny będzie zwrot ku elektronice, a że totalnie nie ogarnialiśmy takich rzeczy stwierdziliśmy, że fajnie byłyby to zrobić z Szattem, bo on robi świetne rzeczy elektronicznie, które bardzo nam się podobają. Spróbowaliśmy i wyszły z tego dwa utwory.

A: Współpraca była bardzo udana, w miłej atmosferze, czuliśmy się dosyć pewnie. Spędziliśmy z nim kilka dni w domowym studiu, nagrywaliśmy wokale i tworzyliśmy wszystkie części instrumentalne. Jesteśmy bardzo zadowoleni z tego efektu. Na pewno czegoś się nauczyliśmy, myślę, że to też jest ważne w muzyce. Jednak była to produkcja Szatta, a teraz zależało nam na tym, żeby iść totalnie w naszym kierunku.

E: Chcieliśmy teraz jak najwięcej zrobić samemu. To nie wynikało z tego, że nie chcieliśmy z nikim innym, tylko po prostu poczuliśmy potrzebę wyrzucenia z siebie wszystkiego, co mamy w środku, do ostatniego tchu… na te wykresy w Logicu (śmiech). Ja osobiście nie czułem czegoś takiego wcześniej, przedtem chciałem po prostu pisać utwory. Teraz pojawiła się silna potrzeba, żeby ten utwór ubrać też w resztę brzmień, totalnie wyrzucić z siebie wszystko. Kierujemy się więc tym, co mamy w głowach i czego potrzebujemy w danym momencie.

I efektem tych założeń jest „What if” oraz „Woman”.

E: Tak. Te utwory produkcyjnie powstawały w tym samym momencie.

A: Przy „Woman” jeśli chodzi o miks i master poszliśmy w inną część świata – do Iranu – i pracowaliśmy z Arashem Pakzadem, który bazuje na takich klimatach jak Ólafur Arnalds, ale we wschodnich stronach. Polecił nam go nasz znajomy Farkey. Jesteśmy zadowoleni z efektów tej współpracy, ciekawi nas jaki będzie odbiór. Ostatnie współprace pokazują, że wiemy czego chcemy, ale poszukujemy tej idealnej dla nas brzmieniowo opcji.

E: Dlatego wybraliśmy te dwa utwory – „What if” i „Woman” – żeby dokończyć je w tym samym momencie, ponieważ one były bardzo proste, jeśli chodzi o ich pisanie. Przy „What if” usiedliśmy z częścią tekstu i muzyki, które od razu połączyliśmy. Tak samo było przy „Woman” – kawałki tekstu Ani poskładaliśmy z paroma moimi akordami, które bardzo fajnie brzmiały z pogłosami. Nie była to praca na zasadzie klejenia, zagraliśmy to dwa razy i mieliśmy gotowy utwór w warstwie tekstowej i kompozycyjnej. To był bardzo naturalny proces, wydaje mi się, że taki powinien on być, jeśli chodzi o prace twórcze.

.

.

Jestem więc ciekawy, jak wygląda wasza szuflada i czy jesteście już gotowi, żeby złożyć z jej zawartości coś dłuższego.

E: Cały czas poszukujemy. Chcemy, żeby ten album był… może nie końcem poszukiwań, ale stabilnym momentem w tym etapie poszukiwania, pewnym gruntem. Szuflada jest pełna utworów.

A: Tak, jest ich naprawdę sporo. Moglibyśmy na spokojnie wydać ten album.

E: Nie chcemy go wydawać dla samej idei wydania. Chcielibyśmy, żeby to był dla nas moment szczególny i żeby z czymś się wiązał.

A: Zwłaszcza teraz, kiedy w erze streamingów wygląda to trochę inaczej – ludzie słuchają głównie singli. Chcielibyśmy więc dostarczyć odbiorcom mniejszy materiał, nie album z 12 utworami, tylko np. epkę. Planujemy też wydawać te utwory częściej, dostarczać słuchaczom muzykę cały czas.

E: Pomimo tego, że działamy 6 lat, jesteśmy na samym początku i musimy jeszcze to grono odbiorców zebrać. Nie chcielibyśmy, żeby po wydaniu płyty ona zaginęła gdzieś w eterze. Zależy nam na tym, żeby ludzie do niej powracali, żeby u każdego znalazła swoje miejsce, żebyśmy mogli razem dzielić się pasją słuchania muzyki, to byłoby świetne. Na pewno musimy na początku zrozumieć naszego odbiorcę i siebie.

Jak zauważył w ostatniej rozmowie z wami Marcin Cichoński, kierujecie się swoim własnym, nieprzystającym do tych czasów tempem. To zdecydowanie działa na waszą korzyść, na dobrą jakość tego, co publikujecie.

A: Bardzo miło to słyszeć, bo taki też jest nasz cel. Nie chcemy się śpieszyć, wydaje nam się że mamy jeszcze sporo czasu, żeby pokazać siebie. Chcemy zrobić tę płytę dobrze i bez pośpiechu, dlatego tak to wygląda.

W jakim momencie artystycznie złapała was pandemia?

A: Poprzesuwało nam się kilka planów, związanych np. ze współpracami. Ze względu na ograniczenia skupiliśmy się na pisaniu, cały czas powstawały nowe rzeczy. Pandemia była też dla nas czasem przemyśleń i ułożenia planu dotyczącego tego, co chcemy zrobić.

E: Dużo w tamtym momencie analizowaliśmy jeśli chodzi o to, co zrobiliśmy i zrodziły się z tego kolejne pomysły na działania, już bardziej przemyślane.

W dodatkowym czasie wolnym udało wam się zaczerpnąć jakichś nowych inspiracji, być może też z poza muzycznych dziedzin?

A: Obejrzałam wiele seriali. Żeby nie myśleć o tym wszystkim skupiłam się na serialach kulinarnych, inspirowałam się jeżeli chodzi o kuchnię, bardzo dużo gotowałam, bo uważam że to też jest jakiś sposób na zapomnienie. Jeśli chodzi o książki, planowałam dużo przeczytać i jakoś się nie udało. Muzycznie też cały czas poszukiwałam nowych rzeczy.

E: Ja starałem się szukać sobie jakiegoś zadania, żeby w ogóle coś robić. Przez te dwa trzy miesiące było nawet spoko, po prostu się siedziało i cały dzień grało. To była wiosna, wychodziło słońce, więc było pięknie. Potem zaczęło mi się nudzić i rozpocząłem studiowanie filozofii, co było śmieszne. Więc jeśli chodzi o książki, to filozofia była tym działem w bibliotece. Cóż, było więcej czasu po prostu na te wszystkie różne rzeczy.

A: Ale poza czasem wolnym ogarnialiśmy też życie, żeby przetrwać ten okres pandemii – praca, studia – więc nie był to dla nas tylko czas wolny. Na razie nie jesteśmy muzykami na pełen etat.

2020 rok był rokiem szczególnym również z tego względu, że działo się wiele nieprzyjemnych rzeczy w sferze polityczno-społecznej. Wielu twórców komentowało panujące w naszym kraju nastroje w swoich utworach, niektórzy wprost dawali wyraz własnym poglądom. Myślicie, że muzyk ma szczególną rolę w zwracaniu uwagi na morale społeczne, jak i kierunki ich rozwoju?  

A: Wydaje mi się, że to jest bardzo indywidualna kwestia, każdy artysta inaczej podchodzi do tworzenia muzyki i pisania tekstów, więc jeśli ktoś czuje potrzebę poruszania takich tematów, to uważam, że nie ma nic w tym złego. Każdy poprzez muzykę wyraża swoje emocje. My nie mamy takiej potrzeby, żeby włączać się politycznie w naszych utworach. Śledzimy co się dzieje i nie przechodzimy obok tego obojętnie. Chcemy też, żeby nasza muzyka zabierała w inny świat, trochę może smutny, ale jednak przyjemniejszy i bez przytłaczających problemów dnia codziennego, które i tak docierają do nas z każdej strony.

E: Kultura też nie jest niczym odrębnym, to jest część naszej całej cywilizacji, więc takie sytuacje zawsze rezonują na różnych płaszczyznach. Nawet jeśli to nie jest pokazane gdzieś bezpośrednio w naszym tekście, to na pewno odbija się w atmosferze utworu.

A: Jesteśmy w centrum tego wszystkiego, więc te wydarzenia na pewno nas inspirują. W muzyce nie jesteśmy jednak bezpośredni i czasem ukrywamy pewne rzeczy.

Mimo, że waszym utworom towarzyszy zwykle intymna atmosfera, indywidualna perspektywa, piosenkę „Bad Feelings” przedstawiliście jako manifest przeciwko rosnącej nienawiści na świecie.

E: Tak, przekaz tego utworu dotyczy czegoś konkretnego, ale same nasze piosenki pozostawiamy otwarte do interpretacji. Nie chcemy ich zamykać i dawać ludziom gotowych odpowiedzi, o czym one są. Fajnie szukać swoich własnych interpretacji. Nigdy na koncertach nie zdarzyło nam się mówić o czym jest utwór, zawsze od tego uciekamy. Ja też nie lubię kiedy ktoś podaje mi na tacy o czymś coś jest. Wydaje mi się, że po to jest kultura i sztuka, żeby każdy szukał w niej cząstki siebie. Jeśli ktoś komuś poda swoją własną interpretację, to zamyka drogę do dalszych myśli, to jest o tym i koniec.

A: Staramy się tego unikać. W przypadku „Bad Feelings” zależało nam, żeby wspomnieć, że to jest swego rodzaju manifest, ale nie opisywaliśmy dokładnie w tekście całych emocji, chcieliśmy, żeby ludzie poczuli i interpretowali go pod siebie. Myślę, że to się udało.

.

.

Możecie opowiedzieć, jaka historia kryje się za najnowszym singlem „Woman”?

A: Tak akurat cudownie się złożyło, że tytuł utworu mówi o kobiecie, a przed chwilą był Dzień Kobiet, co jest dla nas symboliczne. Chcemy przedstawić kobiecą siłę, ale w momencie zawahania, niepewności. Mimo wszystko nie kierujemy tego utworu tylko do kobiet, chcemy, żeby każdemu dawał nadzieję. Chociaż opowiada o niepewności, to jednak jest w nim mała iskierka, która myślę, że może pomóc każdemu uwierzyć w siebie i swoje decyzje.

Poczuliśmy ten utwór od początku, od razu stał się dla nas ważny. Dlatego jego premiera była bardzo znaczącym wydarzeniem, mamy nadzieję, że słuchacze poczują te emocje i zinterpretują piosenkę pod siebie. Nagraliśmy też teledysk, do którego zaprosiliśmy tancerkę Weronikę Wołowicz. Weronika bardzo nas inspiruje swoim tańcem, naprawdę jest w tym świetna. Chcieliśmy, żeby pokazała swoją kobiecą siłę. Jesteśmy bardzo zadowoleni z efektu.

E: To też było bardzo fajne, że przy nagrywaniu teledysku, stworzyliśmy małą grupę osób z różnych części Polski, w której każdy się dopełniał. Zespół był tak zgrany, że wszystko na planie działo się samo, nie trzeba było popychać tego do przodu, to było super.

A: Myślę, że całość jest dosyć spójna, przez to, że stworzyliśmy ją z odpowiednimi osobami.

Bo co widać na nagraniach publikowanych w internecie, do waszych utworów dobrze się tańczy.

A: Tak (śmiech). Dotarło do nas, że nasze utwory świetnie pasują do tańca nowoczesnego. Przy „What if” pojawiło się kilka takich filmików tanecznych, co nas bardzo ucieszyło i zainspirowało do pójścia dalej w kierunku tańca. Taniec jest świetną formą wyrażania emocji, dlatego pomyśleliśmy, że może być idealnym domknięciem  utworu „Woman”.

W jednym z wywiadów opowiedzieliście o wpływie Wągrowca na wasz proces twórczy. Czy moglibyście powiedzieć, jaką rolę dla waszego zespołu odgrywa Poznań?

A: Poznań jest obecny w naszej świadomości cały czas. Ja już od kiedy działa Youth Novels mieszkam w Poznaniu, więc jest to dla mnie codzienne miejsce, w którym czuję się jak w domu. W ciągu tych lat mieliśmy bardzo dużo znajomych muzyków z tego miasta, te znajomości na nas wpłynęły.

E: Działalność naszego zespołu bazuje głównie na Poznaniu, bo zaczynaliśmy grać nie w Wągrowcu, ale właśnie w Poznaniu. Pamiętam jak kiedyś szliśmy sobie po poznańskim Starym Rynku i wyliczałem wszystkie miejsca, w których graliśmy. To jest super, że tworzysz taką mapę miasta na podstawie swojej działalności, możesz się z nim utożsamić na innej płaszczyźnie.

A: Te wszystkie kluby, kawiarnie, w których występowaliśmy stały się nam bardzo bliskie. Czuliśmy się w nich po prostu dobrze.

E: Mamy bardzo dużo różnych ciekawych i miłych wspomnień związanych z tymi miejscami, do każdego moglibyśmy jakąś historię opowiedzieć i są to same bardzo fajne historie.

A: Poznań na pewno jest ważny pod względem i muzycznym i koncertowym, ale również pod względem inspiracji, samego życia w tym mieście. Przy pisaniu tekstów często inspiruje się tym co widzę, sytuacjami, zdarzeniami. Nie odzwierciedlamy tego wprost, ale Poznań ma jednak duży wpływ na naszą muzykę.

Ostatnio zagraliście tu świetny koncert w Tamie przed Natalią Przybysz.

A: To już był ten czas kiedy chcieliśmy skupić się na duecie, dlatego aranżacje były bardziej dostosowane pod nasze możliwości, jako dwójki muzyków.

E: Nie chcieliśmy przenosić utworów 1 do 1. Bardzo ciężko było nam uzyskać na koncertach z dużym zespołem pożądany efekt, chociażby w kwestii wyeksponowania wokalu. Kiedy zaczęliśmy grać w dwójkę, okazało się, że można i że wokal jest taki jak powinien być.

A: Teraz to wokal jest na pierwszym planie, bo wcześniej znikał pomiędzy innym instrumentami.

Czekamy więc z niecierpliwością na wasze kolejne koncerty i studyjne nowości!

.

fot. Natalia Paklikowska