Trudno jest ich wrzucić do jakiejkolwiek szuflady – sami nie podają definicji tego jacy są, kiedy występują na scenie. Niewątpliwie startują z pomysłem na siebie. To widoczne jest na wszystkich płaszczyznach ich działania – zaczynając od bezkompromisowej muzyki i tekstów, poprzez plastyczne klipy, kończąc na wielobarwnych koncertach. Kosmos okazuje się wspólnym mianownikiem określającym ich dotychczasową twórczość. Udało nam się porozmawiać z Pawłem Ostrowskim – liderem zespołu Decadent Fun Club.

 

Jakie jest Twoje pierwsze wspomnienie związane z koncertem jako widza? Kto w przeszłości robił na Tobie wrażenie i być może wpłynął na to jak prezentujesz się teraz jako frontman?

Pierwsze wspomnienie? To nie był koncert, ale pamiętam kiedy pierwszy raz poczułem dreszcz słuchając muzyki wykonywanej na żywo. Miałem może 5 lat. Byłem w kościele i nagle usłyszałem przeszywająco piękny głos kobiety śpiewającej o śmierci Jezusa. Było w tym dużo emocji i pamiętam, że zrobiło to na mnie ogromne wrażenie. W dzieciństwie spędzałem dużo czasu w kościele. Niewykluczone, że właśnie temu zawdzięczam zamiłowanie do misteryjnego klimatu i długich pogłosów. Jeśli chodzi o koncerty, to muszę przyznać, że nie byłem na zbyt wielu. Poza tym dużej części z różnych przyczyn nie pamiętam. Obejrzałem za to mnóstwo nagrań video i na tej podstawie mogę powiedzieć, że od zawsze największe wrażenie robiły na mnie osoby magnetyzujące – takie, które potrafią zbudować dramaturgię i wygenerować emocje, a jednocześnie wejść w interakcję z publicznością. To wszystko można zrobić przy użyciu bardzo różnych środków. W przeszłości ogromne wrażenie robiły na mnie występy sceniczne takich osób jak Sinéad O’Connor, PJ Harvey, Siouxsie Sioux czy Nina Hagen, jak również, z nieco innej kategorii – Björk, Diamanda Galas, Nico czy Ewa Demarczyk. Jeszcze inna kategoria, w jeszcze dalszej przeszłości to Tina Turner i Michael Jackson – w dzieciństwie oglądałem do zdarcia kasety VHS z ich koncertami! Czy i jak to wszystko wpłynęło na to, jak prezentuję się teraz jako frontman – nie wiem. Myślę, że ta “szkoła” nauczyła mnie przede wszystkim dużego szacunku do sceny nie tylko w zakresie muzycznym, który oczywiście jest rzeczą podstawową i najważniejszą, ale również w innych aspektach. Lubię wprowadzać elementy kreacji do swoich występów, ale mam tu na myśli głównie aspekty wizerunkowe, tzw. image, a nie jakieś wystudiowane przemowy czy choreografię.

Na scenie jako zespół jesteście bardzo charakterystyczni i konsekwentni w tej kreacji. Rozmawialiście między sobą o koncepcji, której musicie się kurczowo trzymać, żeby wypłynąć na szersze wody?

Nie rozmawialiśmy o tym, zwłaszcza w kontekście wypływania na szersze wody. Tak jak już wcześniej wspomniałem, jestem przywiązany do tradycji, według której scena wymaga od artysty pewnego szacunku i dbałości o szczegóły. Jeśli więc mówisz, że jesteśmy charakterystyczni, to odbieram to jako komplement. Nie chciałbym jednak, żeby opakowanie przysłaniało naszą największą wartość, czyli muzykę. To wszystko powstaje w bardzo naturalny, niewymuszony sposób i jest efektem zabawy, a nie kalkulacji. Nie powiedziałbym też, że musimy się kurczowo trzymać – wręcz przeciwnie uważam, że kurczowe trzymanie się czegokolwiek oznaczałoby naszą klęskę. Być może w przyszłości zdecydujemy się dłużej i głębiej eksplorować jakąś koncepcję, ale na razie wszystko co robimy jest różnorodne i wielokolorowe.

Poza sceną muzyczną działasz w jakiś innych dziedzinach artystycznych?

Aktualnie mam wrażenie, że brakuje mi czasu nawet na działania muzyczne, więc angażowanie się w inne dziedziny tym bardziej nie miałoby racji bytu. Poza tym Decadent Fun Club to bardzo szeroka dziedzina, w ramach której mogę realizować swoje zapędy w wielu kierunkach, chociażby przy realizacji teledysków czy podczas pisania tekstów.

Powiedziałeś, że jako zespół czujecie, że aktualnie odbywające się koncerty z wielu względów są dla Was jakby pierwsze – gracie w końcu solo i poza Warszawą. To jest tak, że każdy taki koncert przynosi Wam nowe doświadczenia?

Zdecydowanie tak! Odwiedzamy kolejne miejsca, sprawdzamy się w nowych okolicznościach, próbujemy różnych zestawów piosenek. Każdy koncert to nowa sytuacja – nawet jeśli pod pewnymi względami podobna, to jednak zupełnie inna – i nie sądzę, bym kiedykolwiek mógł udzielić innej odpowiedzi. Mam nadzieję, że nie!

Odnoszę wrażenie, że koncert to dla Ciebie bardzo otwarta forma.

Wszystko płynie, dlatego nie uznaję stałości i zamkniętych form. Oczywiście wkładamy dużo pracy w to, żeby zbudować solidne fundamenty, na bazie których każdy koncert może być zupełnie nowym i ekscytującym doświadczeniem.

Jako muzycy, w Decadent Fun Club, poznajecie się bardziej na scenie czy w studiu?

Ciężko powiedzieć gdzie bardziej, bo jedno i drugie stanowi nieodłączny element naszej pracy. Dodałbym do tego jeszcze jedną, bardzo istotną sferę, czyli próby podczas których tworzymy i szlifujemy piosenki. Wszystkie te trzy rodzaje sytuacji pozwalają nam poznawać się w nieco innym, ale równie istotnym zakresie – zarówno jako zespół, jak i każdy z osobna.

Pełniąc funkcję lidera zespołu, miewasz zawsze ostateczne zdanie co do konfliktowych wyborów grupy?

Zespół to organizm. Każdy z nas jest jego częścią i zawsze staramy się wspólnie dochodzić do porozumienia. Wiadomo, że czasem słucha się bardziej serca, a czasem głowy. Nawet jeśli czasami chcę przeforsować swoje zdanie, to nigdy nie robię tego wbrew moim kolegom. Nie jestem osobą konfliktową, moi koledzy również. Dużo rozmawiamy i słuchamy się nawzajem. Dyskusje bywają ogniste, ale przy tym niezwykle rozwijające i fascynujące.

Zapewne dotyczą też tego, jak ma wyglądać Wasz nadchodzący, debiutancki album. Ty masz jakiejś oczekiwania względem tego wydawnictwa?

Przede wszystkim bardzo chciałbym mieć już to wszystko zarejestrowane, bo przychodzi do nas coraz więcej nowych piosenek. Kolejka jest coraz dłuższa, jednak z oczywistych przyczyn nie możemy ich wszystkich wpuścić na pierwszy album. Dla mnie ta płyta będzie więc przede wszystkim zwieńczeniem, podsumowaniem i wypadkową tego co robiliśmy przez ostatnie dwa lata, a zarazem otwarciem czegoś, co widzimy coraz wyraźniej stojąc u progu, którego jeszcze nie przekroczyliśmy. Poza tym nie mam jakichś szczególnych oczekiwań. Myślę, że ta płyta więcej oczekuje ode mnie, niż ja od niej. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to chcielibyśmy wydać album jesienią, jednak niezależnie od tego w dalszym ciągu będziemy trzymali się formuły wydawania piosenek w formie singlowej.

To ciekawa koncepcja, dla Waszego zespołu już wręcz charakterystyczna.

Bo my mamy specyficzne podejście do singli. Nie chcemy wybierać jednej czy dwóch piosenek, które miałyby być reprezentatywne dla całego albumu czy zespołu. W naszym przypadku to byłoby chyba niewykonalne. Przede wszystkim jednak traktujemy każdą naszą piosenkę jako osobny byt, który działa zarówno w pojedynkę, jak i będąc elementem konstelacji. Nie gramy piosenek przypadkowych czy pełniących funkcję wypełniaczy, dlatego uważamy, że każdej z nich należy się taka sama ilość czułości i uwagi z naszej strony. W miarę możliwości chcielibyśmy, aby każda piosenka miała swoją własną oprawę – obraz, kolor, a gdyby była taka możliwość, to być może nawet zapach!

Ktoś próbował już wpłynąć na Waszą wrażliwość muzyczną czy sceniczną?

Na wrażliwość? Nie ma takiej możliwości! Oczywiście docierają do nas różne opinie i sugestie dotyczące tego, co robimy, ale żadna z nich nie miała takiej siły, którą można by było nazwać realnym wywieraniem wpływu. Na pewno nie na płaszczyźnie wrażliwości. Nawet jeśli ktoś by próbował, to odbiłby się od ściany, bo według mnie wrażliwość, podobnie jak intuicja, to rzecz absolutnie unikatowa i niezbywalna – należy ją chronić przed wpływami z zewnątrz. W pozostałych kwestiach jesteśmy otwarci i z zainteresowaniem słuchamy tego, co mówią inni ludzie, oczywiście jeśli jest to konstruktywne.

Jestem ciekawy, jakie jest Twoje największe muzyczne marzenie.

Moje największe marzenie to proces, który nigdy nie spełni się do końca. Marzę o tym, żeby móc jak najdłużej kąpać się w muzyce i próbować nowych rzeczy. Chciałbym mieć przestrzeń i możliwości, żeby to robić.

/ fot. Sandra Roczeń