Porozmawialiśmy z Piotrem Roguckim o jego wieloletniej pracy artystycznej oraz zmianach, jakie zaszły na polskiej scenie muzycznej w przeciągu ostatnich 20 lat. Jak na tej scenie czuje się weteran koncertowych kreacji?
Sprawdźcie również, gdzie muzyk pojawi się w ramach nadchodzącej trasy „Rogucki Solo”.
„Każdy muzyk pojawiający się na scenie i odtwarzający pewną koncepcję artystyczną staje się aktorem. Jest kreatorem i odtwórcą swojej własnej postaci, która pojawia się na scenie.”
Powracasz do Poznania 15 marca ze swoją solową trasą. Ostatnio, kiedy występowałeś w Poznaniu w Blue Note mogliśmy z koncertowej perspektywy przyjrzeć się historii Jana Pawła Śliwy. Czego możemy spodziewać się po tegorocznej, zaplanowanej trasie?
To będzie przegląd moich wszystkich solowych albumów z dodatkiem utworów, które inspirowały mnie po drodze – na które trafiłem przypadkowo, w związku z jakimiś odrębnymi wydarzeniami muzycznymi, w których czasem uczestniczę – jak również z utworami, które zawsze chciałem zaśpiewać. To będzie składanka moich wymarzonych utworów. Dodatkowo jest to trasa, będąca próbą uzyskania głębszego, pełniejszego oddechu. Troszeczkę powrót do korzeni, ponieważ ja zaczynałem swoje działania muzyczne jeżdżąc samemu z gitarą. Miałem okazję już kilka razy w życiu, po sukcesach z zespołem Coma, występować z gitarą, ale były to sytuacje sporadyczne. Teraz nadarzyła się okazja do tego, żeby zorganizować całą trasę. Jak się okazuje, potrzeba powędrowania po Polsce tylko i wyłącznie z gitarą, tkwiła nie tylko we mnie, ale też w publiczności. To nie będzie tylko i wyłącznie bardowanie, to będzie nowocześniejsze spojrzenie na występ solowy. Trudno więc jednoznacznie sklasyfikować mi tę trasę. Mam wrażenie, że jest to preludium do moich kolejnych działań solowych, które będą pojawiać się za jakiś czas.
Po 20 latach pracy na scenie każda kolejna trasa przynosi Ci jeszcze jakieś nowe doświadczenia?
Oczywiście. Wszystko w Polsce w dziedzinie koncertowania się zmienia. Kluby pięknieją, są wyposażane w coraz lepszy sprzęt, remontowane, przebudowywane, tworzone są zupełnie nowe miejsca. Powstaje też coraz więcej dobrze zorganizowanych instytucji, które zajmują się koncertami, managementów, festiwali. Rynek muzyczny w Polsce jest coraz bardziej dynamiczny i nieustannie się rozrasta, jest na nim coraz więcej inspiracji. Coraz większy jest też poziom występów i samych twórców. Każdy rok przynosi więc kolejne, nowe doświadczenia. Poza tym jest mnóstwo klubów, w których ja nie miałem jeszcze okazji występować i wiele z nich pojawi się właśnie na nadchodzącej trasie. To jest niezwykłe doświadczenie, oglądać jak to wszystko w Polsce się zmienia. Ja już od 20 lat mam okazję koncertować, a nawet dłużej, bo zaczynałem w latach 90. Myślę, że to jest rzecz, która nie może się znudzić. Tym bardziej, że wyrasta kolejne, nowe pokolenie, które w zupełnie inny sposób odbiera muzykę. Wszystko się rozwija i przekształca, dlatego, jeżeli ktoś mówi, że znudził się koncertowaniem, no to albo jest po porostu trochę zmęczony, albo nie obserwuje tego, co się dzieje, bo nie sposób się tym nudzić.
Wspomniałeś o pojawiających się inspiracjach. Pracując nad swoimi koncertami bardziej analizujesz swoje własne doświadczenia koncertowe czy podglądasz innych?
Wszystkie elementy, które prowadzą do rozwoju albo do zaniechania pewnych działań, co czasami też jest potrzebne – powściągnięcie się od nadmiaru – wchodzą w proces kontynuowania swojej kariery czy pracy nad swoją twórczością. Nie sposób wyjść na scenę, nie mając świadomości tego, jak rozwija się rynek muzyczny. Nie sposób wyjść na scenę, nie mając świadomości tego, że pojawiły się miliony nowych efektów gitarowych, które zostały użyte w doskonałych utworach muzycznych i nie sposób zaprzeczyć temu, że rozwinęła się technologia – hardware i software, elementy elektroniczne, które pojawiają się nagminnie w muzyce, już teraz we wszystkich dziedzinach muzycznych. Proces rozwoju człowieka, który występuje na scenie jest nieodzownym elementem jego pracy. Obserwacja, za równo siebie samego, jak i obserwacja innych, sprawia, że jesteś autentyczny, rozwijasz się, a nie jesteś tylko starym pomnikiem, który publiczność obserwuje jako eksponat w muzeum. Co prawda są zespoły, które opierają na tym swoją karierę, AC/DC czy Rolling Stones, ale one mają zupełnie inną perspektywę i jest to zupełnie inny świat – w zupełnie inny sposób funkcjonuje ich życie. One są zobligowane do tego, żeby pielęgnować tradycje, a nie eksperymentować. Natomiast wszyscy inni powinni się rozwijać.
Zeszłoroczny udział w Męskim Graniu był dla Ciebie okazją do podejrzenia czegoś szczególnego?
To było ogromne wydarzenie artystyczne i współudział w nim zaowocował wieloma procesami w moim umyśle, które poniekąd już się rozpoczęły i ukształtowały. Trójka osób, które pojawiły się w ramach projektu jako śpiewający naczelni to tylko, tak zwany, wierzchołek góry lodowej. Pod tym wszystkim stały doskonałe procesy organizacyjne. Poza tym fantastyczni muzycy, z których każdy w swojej dziedzinie jest autorytetem i każdy jest też osobowością – Agim Dżeljilji, Natalia Zamilska, czy wielu, wielu innych, którzy się na tamtej scenie pojawili – albo goście jak Kev Fox czy Smolik, z którymi odbyło się parę koncertów na trasie. Mógłbym wymieniać te nazwiska po kolei i każde z nich wzbudza taką świadomość w człowieku, który słyszy to nazwisko, że przecież to jest bardzo wyrazisty artysta, to nie może być członek orkiestry. Sam fakt tego, że Ci ludzie zebrali się w jednej grupie i każdy z nich powściągnął swoje zapędy solowe albo autorytarne, po to, żeby stworzyć grupę, to było mega doświadczenie. Jak najbardziej efektywnym i twórczym elementem jest też umiejętność powściągnięcia się od zapędów bycia liderem. Te wszystkie wielkie gwiazdy, które na co dzień same zapełniają sale koncertowe, spotkały się w grupie i potrafiły wejść na taki szczyt pokory i samodyscypliny, żeby wspólnie stworzyć jedno wielkie dzieło w postaci koncertu. To było chyba najsilniejsze doznanie, którego doświadczyłem w ramach tego projektu.
Kreacje artystyczne, które na scenie tworzą muzycy, nie rzadko porywają za sobą tłumy. Na ile to jak Ty jawisz się na scenie jest przemyślaną koncepcją, a na ile pozwalasz sobie na spontaniczność? Gdybym miał określić jakie wrażenie wynoszę z Twoich koncertów, to słowem kluczem do jego opisu byłaby właśnie, przemyślana koncepcja artystyczna. Do tego koncepcja, która różni się w zależności od tego czy występujesz na scenie, na przykład, solo czy z zespołem Coma.
To cenne spostrzeżenie. Ja często spotykam się z zarzutem czy opinią, że to co robię jest aktorskie, natomiast moje zdanie w tej kwestii jest takie, że każdy muzyk pojawiający się na scenie i odtwarzający pewną przemyślaną zawartość swojego albumu albo pewną koncepcję artystyczną, chciał nie chciał, tym aktorem się staje. Być może trochę w innych ramach i na innych zasadach, ale jest pewnym odtwórcą i kreatorem swojej własnej postaci, która pojawia się na scenie. Artysta tworzy ją korzystając ze swojej własnej ekspresji, zawartej nie tylko i wyłącznie w odtwarzaniu muzyki, ale i w obecności na scenie, w stroju scenicznym, w kwestii doboru instrumentów, doboru nastroju i w tym jaka jest jego mimika. To wszystko są elementy pewnej kreacji artystycznej. Ja przez lata uczyłem się dobijać do pewnej naturalności, która musi pojawić się na scenie, ale w ramach pewnego zaprogramowanego wcześniej eksperymentu estetycznego, czyli w pewnych ramach estetycznych, które są oparte na bazie muzycznego projektu. Na przykład, kiedy powstaje J.P.Śliwa, ja spotykam się z charakterem tego albumu – czy jest to album koncepcyjny czy jest to album złożony z kilku odrębnych utworów, to w całości stanowi jednak pewną materię estetyczną. Kiedy zaczynam pracę nad przygotowywaniem tego materiału scenicznie wraz z ludźmi, którzy zostali do tego zaproszeni, staramy się stworzyć grono, które będzie miało swój udział w tym działaniu – jest to na przykład koleżanka, która stworzy ubrania dla zespołu, czy muzycy, którzy pojawią się z wyszczególnionymi instrumentami na scenie. To jest tworzenie pewnej aury wokół całego przedsięwzięcia. Nasiąkając tą aurą podczas prób, podczas realizacji pomysłu, gdzie pewne elementy są dopuszczane, inne odrzucane, wytwarza się pewien materiał, który objawia się poprzez: po pierwsze dźwięki, czyli konstrukcję utworu, po drugie dobrane brzmienia, po trzecie ludzi, którzy pojawiają się na scenie, po czwarte poprzez współpracę z tymi, którzy brali udział w zorganizowaniu tego przedsięwzięcia, czyli twórców wizualizacji albo kreacji scenicznych, no i poprzez miejsca, w których się występuje. Nasiąkając tą całą atmosferą, a jednocześnie realizując jakiś podskórny scenariusz obranego działania, tworzy się pewien charakter sceniczny, który jest odrębny w przypadku każdego przedsięwzięcia. U mnie jest to jeszcze o tyle skomplikowana sprawa, że ja świadomie narzucam sobie zmiany przy każdym odrębnym projekcie. One czasami są bardzo wyraziste. Moje solowe płyty są związane z postaciami – w przypadku pierwszego albumu był to Loki, w przypadku trzeciego J.P.Śliwa – być może przez to, te przemiany są bardziej wyraziste. Dla mnie ciekawsze. Korzystam ze wzorów, które utrwaliły się już w kulturze masowej i w ogóle w kulturze światowej. Największą świadomość tego, jak fajnie jest żonglować różnego rodzaju postaciami miał chyba David Bovie. Natomiast ja żeby to uskuteczniać korzystam też z doświadczeń teatralnych. Zbieram za to pochwały, ale zbieram za to również nagany, ponieważ takie przekształcanie swojej osobowości scenicznej dla niektórych jest interesujące, a dla niektórych jest oznaką niestabilności. Ja po prostu inaczej nie potrafię. Dla mnie zakres estetyczny działania scenicznego jest tak szeroki, że trudno byłoby mi się powstrzymać i stworzyć jedną postać, która od początku do końca swojej kariery kontynuuje jedną linię.
Polska scena jest dobrym miejscem do takich zmian?
Szczerze mówiąc, nie wiem, nie zastanawiam się nad tym. To jak tworzę i wyrażam się artystycznie wynika z mojej natury. Nie robię tego żeby zrobić komuś na złość czy żeby popisać się w jakiś sposób. Po prostu realizuję swój manifest artystyczny i założenie, które miałem na początku swojej drogi. Nie tylko chodzi o to, że staram się być konsekwentny w byciu niekonsekwentnym, ale popycha mnie do tego najzwyczajniej w świecie moja natura, energia i mój pomysł na realizację. Wydaje mi się, że to byłoby tak nudne, gdybym ukierunkował się tylko w jedną stronę i zrealizował tylko i wyłącznie jeden element tej rzeczywistości, która jest dla mnie dostępna. Czułbym się źle.
Rola filmowa czy teatralna a kreacja artystyczna na rzecz projektu muzycznego to dwa zupełnie różne światy?
To nie są różne światy, to jest ten sam element, to samo źródło eksploatowania, eksplorowania i kształtowania energii. Oczywiście używane są do tego inne narzędzia, inne technologie, trochę inne systemy pracy, ale generalnie to wszystko łączy się ze sobą w punkcie, w którym sztuka znajduje swoje źródło. Oczywiście można by iść dalej i mówić, że sztuka sceniczno-teatralna łączy się z działaniami wizualnymi – wizualizacjami albo obrazami – to jest już wtedy tak zwany teatr totalny, ale teatr totalny występuje w naszych czasach również na scenach wielkich festiwali, gdzie w niezwykłych kreacjach, w oprawie świetlnej, w dymach z kurtynami, ze scenografią, ogromnymi telebimami, na których pojawiają się plastyczne wizualizacje, występują artyści grający rozmaite rodzaje muzyki. To też jest dla mnie wielki teatr. Natomiast nie wszyscy tak to klasyfikują. Niektórzy wolą szufladkować i dzielić, żeby łatwiej było im tym rządzić. Ja teatr na scenie i w muzyce znajduję u tego samego źródła, czyli w momencie planowania następnego działania, jakiejś tematyki kolejnego albumu.
Zdarzało Ci się zabrać rolę ze sceny do domu?
Miałem parę razy w życiu takie sytuacje, kiedy role, nieświadomie ale jednak, miały na mnie spory wpływ. Dwie najpotężniejsze to Śliwa i Micky Fucky ze spektaklu w TR Warszawa, z początków mojej pracy na scenie. To były postacie, od których trudni było mi się oderwać. W filmie jest trochę inaczej, ponieważ tam nie wchodzi się w postać tak głęboko, tam trzeba opracować pewne działania technicznie. Natomiast w teatrze rzeczywiście scena wymaga tego, żeby na dłuższy okres i bardziej intensywnie, jednocześnie szybciej, wejść w świat postaci i to rzeczywiście może oddziaływać. Z wiekiem jednak potrafię sobie z tym radzić lepiej. Mam inne priorytety, inny punkty ciężkości w swoim życiu od kiedy zostałem ojcem dwójki dzieci. Szybciej wychodzi się z roli fikcyjnej, żeby powrócić do roli ojca, bo płacz dziecka niezadowolonego z jakieś sytuacji jest najlepszą odtrutką i najbardziej skuteczną pobudką.
Jest jakiś artysta na polskiej scenie muzycznej, którego szczególnie cenisz za kreację sceniczną?
Trudno jest mi generalizować, bo co chwila Ci artyści również się przekształcają. Co chwila, próbują nowych sposobów funkcjonowania. Jest ich bardzo dużo. Czasami pojawiają się artyści, którzy mocno mnie inspirują, których pomysł na siebie i na swoją twórczość jest bardzo intensywny i silny. Ostatnio wpadłem w sidła Darii Zawiałow, która według mnie robi ogromne wrażenie, jak i zespołu Sorry Boys, który stworzył wspaniałą płytę, moim zdaniem, będącą nie tylko i wyłącznie zbiorem utworów muzycznych, ale też całokształtem, kompletnym wyrazem artystycznym objawiającym się w obecności jej twórców na scenie, ich strojach, które są bardzo teatralne, kolorowe. Jednocześnie zespół kompletnie naturalnie odnajduje się w wytworzonym przez siebie środowisku. Podoba mi się sposób funkcjonowania zespołu The Dumplings, powściągliwy, ale jednocześnie czerpiący z motywu teatru. Podoba mi się to, co robi Nosowska. Jej życie właściwie całe jest jakimś rodzajem artystycznej kreacji godnej naśladowania. Byłem też na koncercie Ralpha Kaminskiego na Openerze. Oprócz tego, że ma niezwykły dar wokalny to jeszcze doskonale kontroluje cały zespół, który widać było, że podlega mu i wszystkim jego pomysłom bezapelacyjnie – ufa mu w stu procentach i jest w stanie oddać się jego pomysłowi należycie. Do tego ta kreacja, która stopiła się kompletnie z jego charakterem, robi na mnie niezwykłe, bardzo potężne, ale jednocześnie świeże i zupełnie nowe wrażenie, zwłaszcza z tego względu, że to, co prezentuje Ralph jest bardzo delikatne, ale i odważne w emocjonalności. Taka emocjonalność nie zawsze działa, czasami wydaje się być pretensjonalna, natomiast sposób w jaki on ją traktuje sprawia, że to wszystko jest autentyczne, a nie dociśnięte, patetyczne i przekombinowane. Naprawdę interesujących kapel jest mnóstwo. Co roku pojawia się ktoś nowy, z kogo można czerpać przykład i obserwować. Czasami zazdrościć, ale na zasadzie motywującej a nie destrukcyjnej, co to też się czasami przecież zdarza.
Nowa płyta Comy, „Metal Ballads Vol. 1”, traktuje o niebezpieczeństwach dzisiejszego świata. Jakie w tym świecie niebezpieczeństwa czyhają na artystę?
Trudno mi powiedzieć. Chyba nie udało mi się ominąć w swojej karierze żadnego niebezpieczeństwa, które czyhało na artystę. Część mam już za sobą, kilka jeszcze pewnie przed sobą. No ale na tym polega życie. Czasami uda się ich uniknąć, czasami nie. Nie chciałbym generalizować, każdy ma swoją drogę i każdy absorbuje rzeczywistość na swój sposób. Mam wrażenie, że rzeczywistość, która nas otacza jest w ogóle niebezpieczna. Niemniej, ja mam przeczucie, że to wszystko jest pewnego rodzaju lekcją, która zmierza tylko do tego, że za chwilę ludzie będą mieli większą świadomość i będzie lepiej. Chociaż czytam teraz dzienniki Sándora Máraia, który był świadkiem drugiej wojny światowej na Węgrzech i obserwując ludzi pisał z jednoznacznym, pesymistycznym nastawieniem, że ludzie bez względu na to jak wielka traumę przeżywają to i tak się nie zmieniają, są tacy sam. A przecież trauma drugiej wojny światowej była znacznie większa niż trauma nacjonalistycznych i faszystowskich ruchów, które aktualnie się odradzają na całym świecie. Trudno jest mi powiedzieć. Na każdego człowieka czyhają inne zagrożenia wynikające jego z charakteru, podatności na pewne sytuacje, które go spotykają, albo odporności na nie i to chyba raczej trzeba traktować kompletnie personalnie niż ogólnie.
Wszechobecna digitalizacja muzyki obniża jej wartość? Kiedyś słuchacz dostawał zawsze fizyczny dowód pracy muzyka. Teraz często jest to plik, który można łatwo pobrać, przenieść, wyrzucić i pobrać z powrotem.
Ponieważ świat przyspieszył to digitalizacja pozwala większej ilości osób odkrywać to, co się dzieje w muzyce. Był taki artykuł Bartka Chacińskiego, w którym pisał on o wielkim powrocie trendu słuchania płyt winylowych albo robienia zdjęć na kliszy. W artykule tym opisano sytuację, która potencjalnie może wydarzyć się w przyszłości, w której ojciec urodzony w latach 2000 zostawia swojemu dziecku pen drive’a z ulubionymi piosenkami i mówi: mój drogi to są te wszystkie rzeczy, które inspirowały mnie muzycznie. Jest to obraz żałosny, dla mnie pełen rozpaczy. Natomiast nie da się zaprzeczyć faktu, że rzeczywistość, a wraz z nią technologia, idzie do przodu, rozwija się. Faktem jest to, że niezbadany jest jeszcze jej wpływ na naszą cywilizację, na naszą moralność, etykę i to jakie niesie ona ze sobą zagrożenie, ponieważ postęp technologiczny jest tak prędki, że procesy, które zachodzą w umyśle, duszy, świadomości ludzi korzystających z tej rozwiniętej technologii, będziemy w stanie zaobserwować dopiero po dłuższym procesie. Mózg ludzki nie rozwija się tak prędko jak technologia, tak samo nie rozwija się moralność, etyka i dusza, abyśmy byli w stanie wiedzieć co niesie ze sobą ten pęd cywilizacyjny. Myślę, że tutaj trudno wróżyć, zobaczymy co przyniesie nam przyszłość. Natomiast, niewątpliwie nie da się tego powstrzymać i rozmawianie na temat, czy to niesie ze sobą korzyści czy nie niesie, jest tylko pustym spekulowaniem. I tak nie jesteśmy w stanie tego zatrzymać.
Zgadzasz się ze stwierdzeniem, że sztuka jest warta tyle, ile chcą dać za nią ludzie?
To jest materialistyczne podejście do sztuki. Moim zdaniem to zły kierunek wartościowania i oceniania. Ja myślę, że sztuka jest warta tyle, ile jest w stanie zmienić świat na lepsze. Zmienić świat na lepsze to jest nie tylko sprawić, że przestaną istnieć wojny, ale pocieszyć człowieka zmartwionego albo sprawić, że człowiek, który nie jest zmartwiony dostąpi niepowtarzalnego, zapadającego w pamięć doznania estetycznego, które upiększy jego życie. To, czy dany utwór lub artysta ma milion followersów czy jest ich trzydziestu – nie ma znaczenia. To, że coś jest popularne nie zawsze znaczy, że ma większa wartość artystyczną. Wystarczy spojrzeć na ostatnie sukcesy i powodzenia muzyki discopolo, która święci swoje triumfy i ogłasza swoich wykonawców narodowymi bardami. Oczywiście dosyć wątpliwe jest to, że to jest ambitna dziedzina artystyczna, a cieszy się dużą popularnością.
Jak z Twojej obserwacji zmienili się słuchacze na przestrzeni 20 lat, od momentu kiedy zaczynałeś?
Jeżeli chodzi o polskich słuchaczy to jestem przekonany, że są bardziej wybredni niż kiedyś. Są też mniej spontaniczni, ale to trochę dlatego, że mają coraz więcej możliwości – artystów, którzy kiedyś byli nie do pozyskania, mają na co dzień. Lenny Kravitz występuje na imprezie miejskiej w Rybniku trzeci czy czwarty raz, a kiedyś był artystą, o którego przyjeździe do Polski jego fani mogli sobie tylko i wyłącznie pomarzyć. Wszystko jest bardziej przystępne, więc publiczność jest bardziej rozpieszczona i bardziej wybredna. Trudniej jest ją też zachwycić i zadowolić, ale nie zawsze, bo to zależy od nastroju, który panuje podczas koncertu albo festiwalu. Natomiast niewątpliwe jest też to, że zainteresowanie muzyką, koncertami – generalnie dziedzinami artystycznymi – staje się modne. Ludzie chwalą się swoim udziałem w festiwalach, koncertach, spektaklach teatralnych, wernisażach i uznają to za powód do dumy. Już nie tylko i wyłącznie interesujące jest podzielenie się na Instagramie tym, co się zjadło na obiad albo śniadanie, ale bardziej interesujące i znacznie bardziej ciekawe wydaje się być to, w jakim wydarzeniu artystycznym brało się udział. To staje się modą i moim zdaniem wynika to jakoś kompletnie nieświadomie z potrzeby społeczeństwa, szczególnie tej młodej części. Nie można zaprzeczyć, że ten trend, który się rozwija, jest bardzo celny i szlachetny. Tylko i wyłącznie poprzez kulturę i udział w kulturze następuje polepszenie stosunków międzyludzkich i polepszenie jakości społeczeństwa. Wartości, które pojawiają się w kulturze są często rozrywkowe, ale w dużej mierze również duchowe i estetyczne, więc jeżeli młodzież ma ochotę dowartościowywać się w ten sposób, rozwijać i chwalić, to jest to naprawdę bardzo dobry trend.
Ostatnie trzy lata z rzędu, każdej jesieni, dostawaliśmy od Ciebie nowe wydawnictwo. Kiedy możemy spodziewać się Twojej nowej muzyki?
W tym roku na pewno robię sobie troszeczkę odpoczynku. Miałem plan, żeby już coś wydać, ale to byłby już nawał. To już najzwyczajniej nie robi na ludziach wrażenia, wręcz przeciwnie – to się staje nudne, kiedy co roku wydaje się płytę i tak naprawdę dochodzi się do momentu, w którym nikt na nią nie czeka, bo wiadomo, że ona wyjdzie. Więc ja robię sobie przerwę. Mam konkretne plany i jestem chętny do ich realizacji już od paru lat, ale moje kolejne działanie wydawnicze pojawi się nie wcześniej niż w 2019 roku. Spodziewam się, że to będzie jakieś solowe działanie. Mam kilka pomysłów, nie wiem, który z nich będzie pierwszy. Ostatnio miałem przyjemność kolaborować i kooperować z wieloma artystami, więc albo będzie to działanie oparte na jakieś kolaboracji albo kontynuacja solowych pomysłów. Niewątpliwie muszę też dokończyć tryptyk dramatyczny, który rozpocząłem. Kolejna część, po Lokim i J.P.Śliwie, musi się kiedyś pojawić. Mam ją w głowie, już nad nią pracuję, ale na wszystko przyjdzie czas.