Byli jednymi z najbardziej oczekiwanych wykonawców tegorocznej edycji Enea Spring Break. W dzień swojego występu na poznańskim festiwalu postanowili podzielić się ze słuchaczami zapowiadanym debiutanckim krążkiem „Matronika”. O albumie, ale nie tylko, udało nam się porozmawiać z Marcelą Rybską oraz Michałem Sarapatą z zespółu SALK. Zapraszamy do lektury!
Bartek Grześkowiak: Na konkursie debiutów opolskich usłyszałem was po raz pierwszy. Byliście dla mnie jednym z niewielu zespołów, którego nazwa wcześniej nie obiła mi się o uszy… Traktujecie tamto Opole jako wasz rdzenny debiut?
Marcela: Podczas występu w Opolu zespół SALK istniał dopiero około sześciu miesięcy. Przed publiką zadebiutowaliśmy w październiku, na mojej obronie magisterskiej w Akademii Muzycznej w Katowicach. To był pierwszy koncert po wyjściu z naszych pokoi, w których przesiadywaliśmy i ćwiczyliśmy. Sześć miesięcy potem – Opole, które było dla nas, takim wiesz, „Juhu!”.
Obecny skład SALK powstał więc jako impuls spowodowany obroną pracy magisterskiej?
Marcela: SALK powstał już jakieś parę miesięcy przed obroną, ale wtedy graliśmy sobie tylko w mieszkanku. Nie mogę powiedzieć, że zespół powstał na potrzeby obrony, oj nie. SALK powstał, bo wreszcie na mojej drodze stanął Kamil Kwidziński, który zmotywował nas do działania, nadał kompozycjom z szuflady ,,imiona”.
Michał: Obrona była po prostu takim ,,punktem granicznym”, do którego musieliśmy być przygotowani.
Marcela: W zaledwie sześć miesięcy po tym opolskie Debiuty i to był taki totalny debiut z naszej strony i to na prawdziwie szeroką skalę.
Myślę, że sporo ugraliście tym występem.
Marcela: Tak, mimo, że nie wygraliśmy istotnie, to udało nam się zdobyć wielu odbiorców i ogromne zaciekawienie i to jest dla nas cudna sprawa.
Michał: Zauważyłem po Opolu bardzo zaangażowany feedback. Może nie zdobyliśmy nagród, natomiast to jakie wiadomości dostaliśmy po występie, jakie pojawiły się komentarze, bardzo zaangażowane reakcje, to właściwie zrekompensowało nam w dwójnasób wszystkie nagrody.
Marcela: Zdecydowanie. Dla nas to jest największa nagroda, że mogliśmy się pokazać z autorskim numerem tak szerokiej i niełatwej publice i co najlepsze w efekcie do kogoś trafić, mimo że w głębi serca preferujemy chyba sytuacje bardziej kameralne.
To znaczy, że podobałoby wam się granie dla bardzo wąskiego grona odbiorców?
Michał: Niczemu w życiu nie poświęciliśmy tyle serca co temu zespołowi. To jest to co chcieliśmy robić od zawsze, więc naturalne jest, że chcielibyśmy dotrzeć do jak największej ilości osób i w skrytości serduszka liczyliśmy na to, że komuś to się spodoba i kiedyś wypłynie na szerokie wody. Ale nauczyliśmy się też nie oczekiwać za wiele.
Jeśli chodzi o kameralne sytuacje to cudownie jest zagrać Sofar, gdzie przychodzi 40 osób, ale nie ukrywamy, że wspaniale jest także zagrać na Soundrive Festiwal, gdzie przychodzi 1,5 tysiąca osób.
Czytałem, że znacie się od dzieciństwa…
Marcela: Ja i bracia Sarapaty pochodzimy z jednej miejscowości, nieopodal Wadowic. Zakumplowała nas muzyka, jednak przez wiele lat nie mogliśmy zebrać się do konkretniejszych czynów. Kompozycje wyścielały mi szufladę, ale nie zostawały ostatecznie okraszone takim tekstem jaki chciałabym usłyszeć. Brakowało nam też pomysłu. Pojawienie się Kamila było zapłonem ostatecznym do założenia SALK. Inaczej by nie wyszło.
Nie kusi Cię teraz pisanie swoich tekstów?
Marcela: Dobre pytanie. Jest jeden utwór, który wszedł na płytę Matronika, nazywa się Alien. Napisałam go 10 lat temu. To był jeden z pierwszych numerów, które zrobiłam sama. Jak na razie to jest taki mój rodzynek tekstowy. Ale może pod okiem Kamila i w porozumieniu z nim będę w przyszłości pisać. Nie mówię nie, choć na pewno się na to nie silę. Powinno to przyjść samoistnie.
Wasz debiutancki album Matronika jest więc wypadkową waszych różnych zainteresowań muzycznych czy bardziej odzwierciedleniem długoletniej podróży po wspólnej ścieżce muzycznej?
Michał: Znamy się jak łyse konie. Tyle naście lat znajomości, docierania się, zasypywania inspiracjami, zasłuchiwania się w podobnych zespołach, jeżdżenia na te same festiwale…
Marcela: Okazało się z czasem, że mamy bardzo podobne gusta muzyczne. Nie mówię, że każdego z nas nie ciągnie delikatnie w którąś ze stron, ale wypadkowa tego wszystkiego spotyka się właśnie na tej płycie. Można chyba bardzo pobieżnie stwierdzić, że bracia chylą się w stronę elektroniki, a ja z Kamilem raczej w stronę bezgranicznie smutnej prostoty. Kamil też podrzucił nam dużo fajnych bandów, które przynajmniej na mnie, miały wpływ. To wszystko razem składa się na kierunek, którym podąża SALK.
Kiedy w tym wszystkim pojawiła się wasza obecna wytwórnia?
Michał: Wytwórnia ,,znalazła się” jeszcze przed Opolem. Napisał do nas Robert Amirian, który nas usłyszał.
Marcela: Jakimś cudem wpadł na YT na utwór zarejestrowany podczas obrony.
Michał: Godzina trzecia w nocy, a my dostajemy wiadomość od Roberta, że zasłuchał się w „Mojrach”.
Jesteście nocnymi markami?
Michał: Większa część płyty powstała między 18 a 4 rano. Jesteśmy sowami.
Marcela: Totalnymi zombiakami.
Na Spring Breaku raczej się nie wyśpicie. Jak wasze emocje przed jutrzejszym koncertem w Poznaniu.
Michał: Bardzo lubimy Poznań, rzadko mamy okazję bywać w tym mieście, ale zawsze napawa nas to wielką radością.
Marcela: Ja się cieszę, że mamy okazję zagrać na takim festiwalu. Nasłuchaliśmy się o nim tyle dobrego, a jeszcze nigdy nie mieliśmy okazji na nim być. Teraz widzimy jak to super wygląda.
Michał: Od zaprzyjaźnionych muzyków słyszeliśmy też wiele dobrego o Dragonie. Idziemy tam w ciemno i z ufnością. Wizyta w Poznaniu cieszy nas tym bardziej, że robimy tu pępkówkę naszej płyty.
Marcela: Jutro tak naprawdę ujrzymy ją po raz pierwszy na żywo w wersji fizycznej. Zatwierdzaliśmy mastery, booklety, ale jeszcze jej nie powąchaliśmy, nie odwinęliśmy folii.
Grupa SALK pochodzi z Krakowa, a tworzą ją: Marcela Rybska (wokal, klawisze, ukulele), Michał ,,Mamut” Sarapata (bas, produkcja), Mateusz ,,Majster” Sarapata (perkusja, syntezatory) i Kamil Kwidziński (teksty).