8 kwietnia w Poznaniu odbyły się dwa koncerty Ani Dąbrowskiej z zespołem promujące jej ostatni album „Dla naiwnych marzycieli”. Wybrałem się na drugi z nich, z którego prezentuję poniższą relację, czyli pokrótce o tym, „Jak występ z utworami o złamanych sercach zamienił się w gorącą imprezę”.
Ania podjęła się niecodziennego wyzwania (a może po prostu zadania?) godząc się na dwa koncerty w poznańskim klubie B17 grane pod rząd w trakcie jednego wieczoru. Pojawiło się wielu przeciwników tego pomysłu, bo „czy to nie jest kpina, a drugi koncert, który faktycznie miał być tym pierwszym nie straci na jakości?”. Posypało się sporo zarzutów, więc do dyskusji włączyli się organizatorzy, który zapewnili o profesjonalności zespołu piosenkarki, rozważnych decyzjach i wychodzeniu na przeciw wszystkim chcącym zobaczyć Anię na scenie.
Przypomniało mi to sytuację opisaną przez Leszka Gnoińskiego w „Republice”, kiedy toruński zespół zagrał dwa koncerty w miejscach oddalonych od siebie o dwieście sześćdziesiąt kilometrów (w Tomaszowie Mazowieckim i Poznaniu). I zrobił to dobrze. Czy podróż Ani, z garderoby na scenę, mogła zakończyć się farsą? „Jaka zmęczona? Przecież nie będzie pracowała fizycznie!” – zaczęło się podpadanie ze skrajności w skrajność. „Ania grała kiedyś dwa dni koncerty pod rząd i daje radę” – poświadczył nawet jeden z fanów.
Dla wokalistki wyzwaniem mogło więc okazać się zmierzenie z tą częścią publiki, która nie pozostawiła na podjętej decyzji suchej nitki. Summa summarum – nic nie przeszkodziło w ogromnym popycie na oba koncerty. Klub był zapełniony do maksimum. Orientację gubiło się już przy samym wejściu do niego, a to ze względu na specyficzne rozstawienie sceny w hali. „Jak się bawi moja prawica?” – pytała później Ania – „Nie widzę was, bo tu w ogóle nie ma światła”. Mimo to, trzeba przyznać – pełna sala kołysząca się do subtelnej, ale kiedy trzeba było to ostrej gitary Roberta Cichego, to świetny widok nawet i z boku sceny.
Ale warto zacząć od początku. A może inaczej – warto poświęcić trochę miejsca w tej relacji na początek koncertu, bo to on nadał smaku całemu wydarzeniu, co nie często zdarza się już przy intro występów. Swoją świetną solówkę na trąbce odegrał Łukasz Korybalski. Kto nie uwielbia surowego brzmienia wydawanego przez ten instrument? Muzyk zaprosił na całość w bardzo retro stylu i tak, że od razu miało się ochotę na więcej. Do rozkołysanych słuchaczy dołączyła Ania z chórkiem i to z ogromnym rozmachem, bo zaczynając od piosenki „W głowie”. Utwór z artystką nośnie odśpiewała cała sala.
Na albumie Ania rozprawia się z brutalną rzeczywistością, a na występie otwiera najlepsze wino i częstuje nim publiczność. Jeżeli ktokolwiek tak jak ja miał obawy, że być może koncert Ani Dąbrowskiej będzie wyprawą przez emocjonalne doły to rozwieje te przeczucia mają styczność z muzyką naiwnej marzycielki na żywo. Muzyką właśnie Ania rozgrzewa publiczność do czerwoności, powoduje rozruch wśród widowni i tym samym zaprasza do tańca. Pobudzające bodźcie płyną ze sceny – i tu muzycy świetnie radzą sobie z umiarkowanym eklektyzmem – jeżeli nie jest wolniej to zostajemy zaskoczeni funky brzmieniem czy ostrzejszymi riffami (wpisującymi się w delikatną całość). Słuchaczy emocjonalnie rozładowuje również dobór materiału, gdzie na każdą ze starszych piosenek, wszyscy jednogłośnie reagują cichnącym powoli „Oooo”.
Co urzekło mnie na tym koncercie najbardziej, to, poza żwawo reagującą publicznością, klimat jaki niosła ze sobą muzyka. Chociaż z oczywistych względów oba te czynniki łączą się ze sobą, a ten pierwszy nie występowałby bez drugiego. Brzmienie prezentowane przez zespół wydawało się bardzo wyważone. W jednym z numerów wyraźnie dochodziły nas mocne dźwięki basu obsadzonego przez Jacka Szafrańca, a w kolejnym prowadził nas kojący wydźwięk saksofonu Marcina Gańko. Całości towarzyszył chórek sióstr Melosik. Wszystko to złożyło się na oryginalny (w stosunku do występów, które widziałem do tamtej pory) klimat wydarzenia.
Nie wiem czy to sam materiał, czy jego odpowiedni dobór powodują, że na koncercie Dąbrowskiej rozkręca się naprawdę niezła potańcówka – potańcówka w bardzo wysmakowanym stylu. Nie słucham Ani na co dzień – nigdy też nie miałem okazji posłuchać jej na żywo. Może to sprawiło, że poznański koncert w B17 był dla mnie pozytywnym zaskoczeniem. Naturalne, że nikt na występie o 20 nie poczuł się jak na drugim koncercie- wokalistka świetnie dała sobie radę. Myślę, że dla każdego kto wybierze się na jej koncert, ten będzie poświadczeniem już długo trwającego fenomenu artystki jaką jest Ania Dąbrowska. Ja poszedłem na ten koncert z ciekawości. I nie żałuję, bo zobaczyłem i usłyszałem coś, czego nie doświadczyłem jeszcze do tamtej pory.
Tracklista koncertu:
- W głowie
- Nie patrzę
- Gdy nic nie muszę
- Musisz wierzyć
- Trudno mi się przyznać
- Batumi – autorski utwór sióstr Melosik
- W spodniach czy w sukience
- Czekam
- Dreszcze
- Jeszcze ten jeden raz
- Bang Bang
- Bawię się świetnie
- Charlie Charlie
- Nieprawda
- Poskładaj mnie
- Nigdy więcej nie tańcz ze mną
- Dreszcze