Jeden z utworów na tej płycie to artystyczny manifest. „Tytułowego kundla burego widzę jako muzyka, który zmaga się z przeszkodami na swojej drodze, a mimo wszystko pozostaje sobą. Jest to dla mnie najważniejsze – bycie sobą w stu procentach, muzycznie i nie tylko”. Jeżeli by podejść do problemu dzisiejszej sceny muzycznej z tej strony, która obrazuje nam ciągle zadziwiającą kwestię napotykania przez artystów na przeszkody – to ta płyta jest cała jak manifest.
Kilka tygodni temu gościem programu Kuby Wojewódzkiego była młoda wokalistka Monika Lewczuk. Numer jeden w największych rozgłośniach radiowych ostatniego czasu, dlatego też nie trudno o mylące przeświadczenie, że na kanapie showmana siada jedna z czołowych reprezentantek młodego pokolenia działającego dzisiaj w muzyce. Współautorce hitu „Tam tam tam” nie udało się zrobić niczego co podważyłoby mylność owego przeświadczenia. Wojewódzki zapytał tylko, czy muzycy Lewczuk aby na pewno nie mają po sześć lat, a rozmowę zakończył wyrażeniem swojego rozczarowania tym, że dzisiejsza młodzież nie interesuje się kulturą i jej historią.
A mi przed oczami przeleciało całe grono młodych, muzycznych geniuszy. Wśród nich – Daria Zawiałow. Jej debiutancki album „A kysz!” to zaprzeczenie tezy wysuniętej przez Wojewódzkiego. Dużo w nim odniesień, nawiązań i sensownych historii.
Zwiastunem tego, że Daria skłania się ku „ambitniejszym lotom” był już pierwszy, opublikowany przed premią płyty singiel „Malinowy chruśniak”. Samym tytułem utworu, autorka odsyła nas do prac Bolesława Leśmiana, a inspiracji tekstem artysty nie trudno doszukać się i w treści utworu. Moją uwagę zwróciło również wyraźne brzmienie erotyku – świeże na tyle, że otwarło mi nowy kubek smakowy. A może zrobił to ten tekst?
Zaczęło się mocno, bezkompromisowo i z kulturą. Taką debiutantkę kupiłem od razu.
Dla każdego poszukującego i zainteresowanego postacią Darii, nie było problemem dotrzeć do kolejnych fragmentów, czy całości nowych utworów. W sieci figurowało koncertowe wykonanie „Nie wiem gdzie jestem”, twórcy jednego z seriali sięgnęli po „Miłostki”. Sama artystka jako kolejne z promujących singli wybrała utwory: „Kundel Bury”, „Lwy”, „Chameleon” i wspomniane już „Miłostki”. Chwilę po premierze tego ostatniego przyszedł czas na cały album.
Na „A kysz!” mamy do czynienia z materiałem różnorodnym. Nie można powiedzieć, że niespójnym, bo spaja go coś co nazwałbym charyzmą Darii. Zaryzykowałbym stwierdzenie, którego z resztą sam nie lubię, że „każdy znajdzie tu coś dla siebie”. Energiczne brzmienie to również element, który, chociaż gdzieniegdzie w małej dawce, ale przewija się większości utworów. Muzyki tych, którzy na długie miesiące namieszali mi w playliście moich ulubionych utworów, nie potrafię tak bezrefleksyjnie wrzucać do worka z tytułem „podobne do”, a w przypadku autorki „A kysz!” nie dopadła mnie jeszcze żadna z refleksji nasuwająca podobieństwa, o których mógłbym tu krzyczeć. Dlatego przytoczę komentarz jednego z internautów widniejący pod utworem-manifestem Darii. „Młodsza wersja Kory”. Podoba mi się. To dobre porównanie, czy nie? Nie wiem. Nie jestem dobry w porównaniach.
Niewiele przesłuchiwałem płyt, które znałbym przed premierą do takiego stopnia, do którego znałem już „A kysz!”. Ale też bez przesady. Chodzi na pewno o zderzenie wrażeń osłuchanych wersji live z tymi studyjnymi. A to przez te znajome fragmenty z sieci, czy chociażby koncert w Radiowej Trójce. Dlatego też w „Niemocy” odgórnie czekam na wokal Piotra Roguckiego, a w „Nocach Ukrytych” nieuchronnie słyszę Belę Komoszyńską. I niech to nie będą zarzuty. W obydwu przypadkach to jak najbardziej klawe odniesienia, świadczące o wytycznych samej Darii.
To co zasługuje na wyróżnienie w przypadku tego krążka, to na pewno ilość pięknie opowiedzianych historii. Tutaj jest ich całe 11 na 11. Oddycha nimi cała płyta. O ile niektóre z nich nasuwają nam bardzo wysmakowane interpretacje rzeczywistości (mój ulubione: „spektakularne fantazje kołyszą drzwiami” – Król Lul) to kolejne wywlekają z nas na zewnątrz to co mamy w środku. To za ubranie tych historii w alternatywne brzmienie, autorce płyty, należy się nagroda.
Bardzo nośne refreny czy całe motywy wielu utworów powodują, w moim odczuciu, sporą pokusę dla państwa z radia leniwie wychylającego głowy z nad konsolet czy słupków „spektakularnej” sprzedaży. Dlatego uważam te utwory za dobrą alternatywę dla tego co słyszymy w popularnych stacjach radiowych. Bo to niesie ze sobą ciekawą treść, przez co spotkanie z Darią jest jak spotkanie z kulturą. Kultury nigdy za wiele, w szczególności kiedy tam, tam, tam i tam naprawdę jest jej niewiele.
A Daria konsekwentnie zrobiła to dobrze. Miejmy nadzieje, że nie szykując sobie tym samym miejsca w panteonie tych „ciągle niedocenianych” twórców polskiej muzyki, któremu przecież chciałoby się powiedzieć „a kysz”. Tym albumem na pewno powiedziała to Daria.
Posłuchajcie więc „A kysz!”.