„Nastrojowi wrażliwcy, którzy nie boją się wyzwań” – tak o Lilly Hates Roses, w swojej czwórkowej audycji, mówiła Ula Kaczyńska. Trudno się z tym określeniem nie zgodzić. Tej jesieni „piekielnie odważny” duet wyruszył w trasę, na której prezentuje słuchaczom materiał legendarnej brytyjskiej grupy The Smiths. Jeszcze przed koncertem w Poznaniu zadaliśmy zespołowi Lilly Hates Roses kilka pytań. Odpowiadała Kasia Golomska – wokalistka grupy.
Macie już za sobą pierwszy koncert z trasy z materiałem The Smiths, więc nie sposób nie zapytać najpierw o wrażenia z wyczekiwanej premiery. Jakie wspomnienia, emocje wynieśliście z gdańskiego występu? Jak na scenie czujecie w skórze brytyjskiego zespołu?
Pierwszy koncert tej trasy był wspaniałym przeżyciem. Stresowaliśmy się niesamowicie, ale wiedzieliśmy, że jesteśmy przygotowani, wszystko musi pójść dobrze. Tyle czekaliśmy na ten moment, a kiedy już znaleźliśmy się na scenie wszystko niestety bardzo szybko minęło, więc czekamy niecierpliwie na koncert w Poznaniu.
Skonfrontowaliście swoje obawy dotyczące projektu? Nabraliście pewności?
Myślę, że nieważne ile byśmy mieli prób, zawsze przebiła by się gdzieś nutka niepewności. To ogromne wyzwanie, a pierwszy koncert pozwolił nam się z nim oswoić. Bardzo nam zależało na tym, żeby wszystko poszło zgodnie z planem i udało się.
Wróćmy jeszcze do samego początku. Czym ujmuje was zespół The Smiths? Dlaczego to nad ich materiałem właśnie, postanowiliście się pochylić i popracować?
Już od jakiegoś czasu chcieliśmy wziąć sobie na warsztat jakiś piękny album. Na pomysł, żeby było to „The Queen Is Dead”, wpadł nasz manager. Potrzebowaliśmy czasu, żeby się zastanowić. Jest to trudna ale piękna płyta. Lubimy wyzwania, więc stwierdziliśmy że to jest to.
Sami macie swoje ulubione projekty, w których artysta sięga po twórczość innego artysty?
Moim ulubionym jest chyba Flaming Lips grające „The Dark Side of The Moon”. Niewiele zespołów decyduje się to robić bo pierwszym najważniejszym krokiem jest znalezienie tego idealnego materiału. Musisz być pewien, że jesteś w stanie to zagrać i poczuć jak swoje własne utwory.
Bez owijania w bawełnę. Lilly Hates Roses, ograny z „The Queen Is Dead”, znajduje jakieś elementy wspólne z The Smiths? W twórczości, muzykalności, spojrzeniu na muzykę, sposobie bycia na scenie…
Gdyby tak nie było to na pewno wybralibyśmy inny album. Czujemy te utwory, rozumiemy doskonale o czym opowiadają. Na wiele rzeczy patrzymy w taki sam sposób, mamy podobne przemyślenia. Warstwa muzyczna też jest nam bardzo bliska, po prostu lubimy The Smiths. Wydaje nam się, że dogadalibyśmy się z Morisseyem. Chyba…
Sięgnięcie po The Smiths oraz bliskie zaznajomienie się z brzmieniem „The Queen Is Dead” będzie miało wpływ na wasz kolejny album?
Cały czas pracujemy nad naszym nowym materiałem i mnóstwo rzeczy ma na to wpływ, a kierunek wciąż sie klaruje. Jesteśmy niesamowicie szczęśliwi, że możemy grać koncerty z materiałem The Smiths, więc absolutnie nie mamy nic przeciwko jeśli wpłynie to na naszą twórczość.
Jeszcze przed waszym trzecim albumem fani mogą spodziewać się wydawnictwa z trwającej trasy?
Na razie o tym nie myślimy, chcemy pokazać naszej publiczności co przygotowaliśmy i zagrać wspaniałe koncerty. To jest dla nas najważniejsze.
Wróćmy do koncertów. Trwająca trasa to wyzwanie nie tylko pod względem materiału ale także organizacji w składzie zespołu. Poza waszym duetem na scenie pojawia dwóch dodatkowych muzyków. To chyba dla was nowe doświadczenie…
Od wydania 'Mokotowa’ gramy w powiększonym składzie. Max Psuja i Michał Załęski to bardzo zdolni muzycy i wspaniali ludzie, granie z nimi to czysta przyjemność
Chcielibyśmy jeszcze poprosić o specjalne zaproszenie publiczności na koncert w Poznaniu!
Zbieramy już siły i energię, obiecujemy, że przekażemy ją w Poznaniu całą. No i oczywiście będzie bardzo głośno. Zapraszamy! 🙂
Lilly Hates Roses to Kamil „Clark” Durski oraz Katarzyna „Lilly” Golomska.