Na początek powiedz mi, w jaki sposób udało Wam się stworzyć album tak niejednorodny gatunkowo, a jednocześnie tak spójny?
Wydaje mi się, że dużą rolę odegrał czas, który upłynął od rozpoczęcia nagrań do zamknięcia płyty. Album powstawał przez prawie dwa lata. W tym czasie mieszkałem i pracowałem w Poznaniu. Średnio raz w miesiącu miałem możliwość wyjazdu na Śląsk, gdzie nagrywaliśmy materiał. W związku z tym praca nad całością trwała tak długo, że nasze muzyczne upodobania zmieniały się w trakcie procesu tworzenia. Wciąż pojawiały się nowe inspiracje i mogliśmy czerpać z tego, co akurat najbardziej nas jarało. Stąd różnorodność. Jednocześnie cały czas przepuszczaliśmy wszystkie dźwięki i emocje przez siebie, więc płyta pozostała spójna.
Jak wyglądał sam proces tworzenia „Yesterday is unknown”?
Była to wypadkowa indywidualnych pomysłów każdego z nas, ale też wspólnej pracy podczas prób i nagrywania materiału. Szkice utworów powstawały jeszcze w Poznaniu. Wymyślałem akordy, pisałem teksty i dyskutowałem o aranżacjach z Michałem. Kiedy spotykaliśmy się potem w studio, konfrontowaliśmy te zarysy i pomysły z resztą zespołu, a następnie ustalaliśmy wspólną wersję, która wydawała się nam najciekawsza.
Czego na co dzień słucha Sambor Kostrzewa? Skąd czerpiesz inspiracje muzyczne?
Tak naprawdę słucham bardzo różnej muzyki, ale na pewno spora z tego część to jazz. Mogę się też przyznać, że ostatnio mocniej wkręciłem się w rap i od miesiąca słucham sporo produkcji takich jak A$AP Rocky, Kendrick Lamar czy Mykki Blanco.
Tego się nie spodziewałem…
(śmiech) Szczerze powiedziawszy ja też nie, ale faktycznie, ostatnio dużo siedzę w hip-hopowych klimatach. Staram się być otwarty na dźwięki i śledzić różne kierunki muzyczne.
O co chodzi z tymi Beatlesami? Wyczytałem, że to właśnie od nich zacząłeś swoją przygodę z muzyką, a kawałek „Sylvia” zdaje się nawiązywać do ich brzmienia.
Jeszcze jako dziecko znalazłem u dziadków przegrywane kasety z Beatlesami. Były to „Help!” i bodajże „Rubber Soul”. Zacząłem ich słuchać i zakochałem się w ich graniu. Miałem wtedy może siedem lat. To było moje pierwsze spotkanie z taką muzyką i pierwsza wielka fascynacja. Pamiętam, że przez cały wieczór słuchałem w kółko tych samych piosenek i już nawet moi rodzice mieli tego dość. (śmiech)
Co myślisz o programach typu talent show? Widzisz w tym bardziej sprzedanie samego siebie czy szansę na pokazanie się na rynku muzycznym?
Myślę, że po części jedno i drugie. Wiele osób pyta dlaczego nie wezmę udziału w czymś takim. Nie jestem przekonany, czy chciałbym stanąć przed czwórką jurorów, którzy na muzyce znają się czasem lepiej, czasem gorzej, a potem zostać przez nich ocenionym… wolałbym zagrać przed kimś, kogo cenię i poznać jego zdanie. Poza tym wydaje mi się jednak, że w takich programach ważniejsze od muzyki bywa to, żeby być kontrowersyjnym lub posiadać przebojowość, która według producentów może przyciągnąć przed ekrany większą liczbę widzów. Wolę grać, niż pajacować. Cała ta zabawa często kończy się tym, że taki program rodzi „gwiazdę”, która wie jak się pokazać do kamery i potrafi zaśpiewać cover, ale nie jest w stanie stworzyć niczego autorskiego. Taka osoba trafia potem do przypadkowego producenta i tworzy przypadkową muzykę. Oczywiście zdarzają się wyjątki, jak chociażby Dawid Podsiadło, który pozostał sobą i nagrał taką płytę, jaką chciał.
Wcześniej należałeś do wirtualnego duetu elektronicznego Xanax. W którym wydaniu lepiej się czujesz?
Myślę, że kiedy tworzyliśmy muzykę jako Xanax, wiele rzeczy było dużo łatwiejszych. Tak jak mówisz, była to praca czysto wirtualna. Dostawałem podkłady, do których nagrywałem wokal albo wysyłałem swoje partie i czekałem na to, co z tego powstanie. Krótka rozmowa przez mejla, ewentualne dogrywki, ostateczne ustalenia… i już. Często numery powstawały od zera w ciągu jednego dnia. To było bardzo fajne, ale brakowało mi trochę procesu tworzenia. Praca w zespole jest kompletnie inna. Spotykamy się na próbach, wielokrotnie przegrywamy utwory, ciągle coś zmieniamy. Jest między nami większa interakcja. Traktuję to jako dwa różne podejścia, dlatego nie chciałbym oceniać ich jako lepsze i gorsze. Na chwilę obecną bardziej odpowiada mi jednak granie w zespole.
Myspace przypisał Ci „jeden z najciekawszych głosów w Polsce”, jak reagujesz na takie komentarze pod swoim adresem?
To było już jakiś czas temu, jeszcze przed wydaniem „Yesterday is unkown”. Oczywiście było mi bardzo miło. To był czas kiedy sam nie byłem jeszcze pewien, czy to co robię ma sens, czy się to komukolwiek spodoba. Na pewno potraktowałem to jako wyróżnienie, które dodało mi pewności siebie i motywacji do dalszego działania. Na szczęście nie było tak, że woda sodowa uderzyła mi do głowy i poznając kogoś, od razu mówiłem „dzień dobry, jestem Sambor i posiadam jeden z najciekawszych głosów w Polsce…” (śmiech)
Coraz częściej polskie debiuty są okrzykiwane jako „zbyt dobre by mogły być polskie”, tak było także w Twoim przypadku. Czy nie uważasz, że to już powoli stereotyp i polska scena muzyczna nie powinna się niczego wstydzić?
Zgadzam się, że ostatnio na polskim rynku pojawia się dużo dobrej muzyki, także wśród muzyki mainstreamowej, granej przez stacje radiowe. Mam tu na myśli np. wspomnianego wcześniej Dawida Podsiadło, Rebekę czy mocno osadzoną w rynku Monikę Brodkę. Mam wrażenie, że wytwórnie zorientowały się, że warto promować coś więcej niż tylko zespoły, które sprzedadzą się w RMF. Na bardziej niszową muzykę też jest całkiem spory popyt.
W Poznaniu spędziłeś kawałek swojego życia, jak się czujesz w „przeddzień” swojego koncertu w miejscu, z którym tyle Cię łączy? Stres jest większy czy mniejszy?
Rzeczywiście, chociaż dość często bywam w Poznaniu, nigdy nie grałem tu koncertu z pełnym zespołem i dlatego bardzo się cieszę, że nareszcie się uda. Na dodatek zagramy w Scenie na Piętrze, czyli miejscu, które dobrze mi się kojarzy. Na pewno nie zabraknie wielu znajomych, którzy będą nas wspierać, więc ten występ mimo, że „na wyjeździe”, będzie jednak „u siebie” i mam nadzieję, że nie tylko my, ale i publiczność będzie się dobrze bawić.
Czego można Tobie życzyć na chwilę obecną?
Jesteśmy w trakcie nagrywania naszego drugiego albumu. Tym razem po polsku, przez co mamy nadzieję trafić do szerszego grona odbiorców niż miało to miejsce w przypadku „Yesterday is unknown”. Na ostatnim koncercie w katowickiej Katofonii zagraliśmy po raz pierwszy nowy utwór po polsku i został on bardzo dobrze przyjęty przez publikę. Miejmy nadzieję, że będzie tak samo z całym krążkiem!
Mateusz Mirecki