Syndrom Paryski to młody zespół o dosyć krótkim stażu, jednak na koncertach już gromadzą publiczność, która nie tylko słucha, ale śpiewa z nimi teksty piosenek. Marzą o podbiciu Top Wszech Czasów Trójki Polskiego Radia, ale tymczasem podbijają serca tych, którzy przesłuchali ich najnowszą EPkę – Hymny dla przegranych. O jej procesie powstawania oraz o sobie opowiedzieli przed premierowy  koncertem w Klubie pod Minogą.

 

Kim właściwie są chłopaki z Syndromu Paryskiego? Może coś o sobie opowiecie?

Wojtek Pawlak: Jestem Wojtek, wszyscy na mnie mówią po nazwisku. Jestem 22-latkiem ze Śremu, nie mieszkam w Poznaniu. Do zespołu dołączyłem około pół roku temu, gdzieś w okolicach początku roku, kiedy to złapaliśmy się na Instagramie. Sam też tworzę muzykę i Seba odezwał się do mnie, czy nie chciałbym zrobić z nimi jakiegoś utworu, na co bardzo chętnie się zgodziłem i tak powstało Miasto, masa, maszyna. W okolicach świąt kupiłem sobie bas i chłopaki spytali, czy nie chcę z nimi grać. Tak oto znalazłem się w zespole.

Sebastian Polus: Jestem Sebastian, mam 20 lat, pochodzę z Szamotuł. To było coś takiego, że przyjechałem sobie do Polski z Wielkiej Brytanii, gdzie mieszkałem przez sześć lat i w wakacje się nudziłem, nie miałem co robić, bo jeszcze wtedy nie miałem pracy. Napisałem na Twitterze, że chciałem założyć zespół i podbić Top Wszech Czasów Trójki. Odezwał się do mnie taki Wojtek, który teraz siedzi koło mnie. Olałem go na pięć dni, ale w końcu założyliśmy razem zespół.

Wojtek Filipowicz: Jestem Wojtek, mam 18 lat i jestem z Poznania. Założyliśmy z Sebastianem ten zespół w wakacje, bo się nudziliśmy, taka jest prawda.

 

Gracie ze sobą dosyć krótko, wciąż jesteście nowym projektem.

WF: Bardzo, gramy ze sobą od sierpnia zeszłego roku.

WP: Koncertowo tak naprawdę od marca.

 

Właśnie, a już macie niezłą rzeszę fanów, widać to na koncertach. Dosyć prężnie wydajecie muzykę. Jak się z tym wszystkim czujecie?

WP: Jesteśmy w szoku. Docierając do Syndromu Paryskiego, chłopaki mieli już gotową EPkę, więc tak naprawdę przyszedłem trochę na gotowe. Nowa EPka – Hymny dla przegranych też dosyć prężnie powstawała.

WF: Tak, w styczniu zaczęliśmy pracę, EPka miała swoją premierę 3 czerwca, a teraz gramy premierowy koncert.

 

Na Instagramie można zauważyć, jak wiele osób udostępnia waszą muzykę, co dodajecie do swojej relacji.

WP: Tak, to jest bardzo ciekawe, bo dowiadujemy się o niektórych osobach, przynajmniej w moim przypadku, po których nie spodziewałbym się, że będą słuchali takiej muzyki, jaką gramy. Udostępniają to, piszą do mnie wiadomości, że super utwór, muzyka, że EPka jest świetna.

SP: Wydaje mi się, że nie do końca jeszcze jesteśmy oswojeni z tym, że faktycznie mamy popularność jaką mamy.

WF: Jak na razie nie jest ogromna, ale jest kompletnie niespodziewana. Pierwszą płytę napisaliśmy niemalże w miesiąc.

SP: Dokładnie. To było na zasadzie, że ja napisałem jakieś rzeczy na gitarze, przychodziłem do Wojtka i nagrywaliśmy to. Właściwie te utwory powstawały z dnia na dzień. Tak szczerze powiedziawszy całym planem, jak pisaliśmy pierwszą EPkę, było aby zrobić coś fajnego i tyle, nic więcej nie miało wyjść. Nagraliśmy pierwszy utwór Zwiedzanie i szybko się okazało, że ludzie naprawdę nas słuchają. W pierwszym miesiącu mieliśmy około trzech tysięcy wyświetleń, co jest mega dobrym wynikiem. Uznaliśmy, że trzeba to jakoś pociągnąć, bo jest na to popyt, można tak to ująć.

 

Byłam na waszym ostatnim koncercie w Minodze i pamiętam, że było mnóstwo ludzi, a czasem trudno jest tu zapełnić salę.

WF: Byliśmy tym strasznie zaskoczeni.

WP: Tak, Seba jeszcze w trakcie gdy grały dwa pozostałe zespoły, podszedł do mnie i powiedział, że na wydarzeniu jest 110 osób. Musiałem sam sprawdzić to na Facebook’u bo nie mogłem w to uwierzyć. Myślałem, że mnie wkręca. Później przeliczając przyszło o wiele więcej osób, niż było zadeklarowanych na Facebook’u.

 

Właśnie wydaliście EPkę – Hymny dla przegranych. Co się właściwie kryje pod tymi 6 utworami?

WF: To burzliwy okres, dużo więcej emocji niż przy pierwszej płycie.

SP: I to na pewno wpłynęło na to, jak ta płyta brzmi, jakie są teksty.

WP: Szczególnie Wojtek może się na ten temat wypowiedzieć, bo to on pisze teksty, które są jakby przelaniem tego, co on czuje.

SP: To, co Wojtek śpiewa bardzo wyraża uczucia całego zespołu i to, jak podchodzimy do świata.

WP: Pięć na sześć utworów napisali Wojtek z Sebą, a szósty, tytułowy utwór Hymny dla przegranych jest moją produkcją, która kiedyś tam powstała i leżała u mnie na dysku. Chłopaki w marcu spytali mnie, czy mam jakiś utwór, bo potrzebowali jeszcze jednego na EPkę. Wysłałem im jeden, który nie był za dobry, potem wysłałem im drugi i oni od razu go zaakceptowali. W tym utworze nic nie zostało zmienione poza tym, że Wojtek w nim zaśpiewał. Taki był proces powstawania całej EPki.

WF: Powstawała strasznie mozolnie, było trochę odrzutów, różnych dziwnych wersji, coverów. Utwór Ross zdążyliśmy grać chyba w dwóch wersjach.

SP: Z Rossem była taka sprawa, że któregoś dnia napisałem pewien utwór, kiedy słuchałem jakichś post-punkowych zespołów typu Black Marble. Zrobiłem tam bas który był całkowicie z syntetyzatora, w stylu lo-fi. Było to po prostu elektroniczne. Pokazałem to Wojtkowi i uznał, że jest bardzo spoko, ale gdy już zastanawialiśmy się, jak chcemy to grać i dalej skomponować to w sumie całkowicie zmieniliśmy utwór. Z oryginalnego nagrania została tylko ścieżka i gitara.

 

Jesteście zadowoleni z efektu końcowego?

SP: Tak, bardzo. Cieszę się, że na tej EPce w końcu wiemy, co robimy.

WF: Na pierwszej płycie i pomiędzy pierwszą, a drugą szukaliśmy siebie, nie wiedzieliśmy, co zrobić.

SP: Poza tym, na początku, gdy tworzyliśmy muzykę, nie zajmowaliśmy się muzyką graną na żywych instrumentach. Jeżeli coś robiliśmy, to elektronicznie. Jest to zupełnie inne podejście do nagrywania. Tego właśnie próbowaliśmy szukać w sobie.

 

Syndrom paryski – czy uważacie że oczekiwania często mijają się z rzeczywistością i stale spotykają nas zawody?

WP: U nas wszystkich chyba jest taka odpowiedź, że zgadzamy się z tym faktem.

WF: Stąd ogólnie wzięła się nazwa zespołu.

SP: Wszystko wynika też z tego, że jesteśmy w podobnym wieku i doświadczamy wielu nowych rzeczy, które często okazują się o wiele mniej satysfakcjonujące i fajne, niż jak się wydawały kiedyś. Wszyscy wchodzimy w dorosłość.

WP: Tak, ale jeśli jest na odwrót, to jest jeszcze lepiej. Na przykład przekonaliśmy się o tym na koncertach, chociażby pierwszy koncert w Warszawie na ulicy Chłodnej, gdzie wszyscy podchodziliśmy do niego sceptycznie, w takim sensie, że nie spodziewaliśmy się, że będzie aż tyle osób, że aż tyle osób będzie śpiewało z nami. Ale okazało się kompletnie inaczej i ja byłem ogromnie zaskoczony całym tym wydarzeniem.

 

Stresujecie się przed koncertami?

WP: Teraz już nie, co może być w sumie trochę zabawne. Zawsze się mówi, że trochę ta trema jest.

WF: Ale mała. Rano jak się w stanie trochę brzuszek poboli.

SP: Ale to jest zdrowe.

WP: Tak, bo wydaje mi się, że jak się człowiek przestaje denerwować to przestaje mu zależeć. Na pewno dziś nie stresujemy się tak, jak 16 marca w Warszawie, gdzie mi się ręce trzęsły gdy chwytałem gitarę na scenie.

WF: To był mój pierwszy kontakt do jakiejś szerszej publiki. To było dla mnie straszne, bo wcześniej nic nie miałem wspólnego ze śpiewem. Uczyłem się dopiero po wydaniu pierwszej EPki, żeby grać koncerty.

WP: Ja też się trochę denerwowałem bo uczyłem się grać na basie tylko po to, żeby grać z chłopakami.

SP: Ja w sumie miałem najmniejszy stres, bo robię to, co zawsze robiłem. Ale wydaje mi się, że od momentu gdy zagraliśmy pierwszy koncert pod Minogą, od tego momentu już nie ma stresu, bo ten koncert rzeczywiście przekonał nas, że dajemy radę. Pomimo tego, że było pełno pomyłek, na przykład to, że struna mi pękła, tak jakoś to ogarnęliśmy i byliśmy w stanie grać dalej.

 

Wracając do Hymnów dla przegranych,,Mogę stać na podium, ale czuję się ostatni”. Wydaje mi się, że możecie być głosem ludzi, którzy nie wierzą w siebie, jednak staracie się ich wspierać.

WF: Tak, bo to jest coś, czego bardzo często doświadczam i mówi tak wiele osób, które patrzą na mnie z zewnątrz, że jeżeli osiągam jakiś cel to i tak nie czuję się szczęśliwy, bo za wysoko stawiam sobie poprzeczkę. Nawet jak staję na podium, gram koncert i tak dalej, to i tak dla mnie to jest tak, że mógłbym więcej. Mam taki syndrom paryski.

 

Miasto, masa maszyna, Tadeusz Peiper – interesuje was literatura?

WP: To jest bardzo dobre pytanie. Wojtek, ja nie wiem skąd wytrzasnąłeś ten tytuł.

WF: Byłem pilnym uczniem w gimnazjum. Żartuję. Nie, po prostu interesuję się takimi rzeczami. Nie czytam niesamowicie dużo książek, ale znam takie różne terminy.

SP: Ale jest taki zespół Apteka…

WF: Tak, jest taki zespół Apteka, który również ma utwór o takim tytule. Też była to lekka inspiracja i po prostu pasowała mi taka nazwa do tego utworu.

 

Zgodnie z manifestem Tadeusza Peipera zaczyna dominować kultura masowa. Myślicie, że właśnie mass media mogą zbyt wpływać na nasze życia, przez co brakuje nam indywidualności?

WF: Oczywiście, że może.

WP: Tak, ale nie oznacza to, że nagle staniemy się jedną osobą, każdy jest trochę inny.

WF: Na pewno zawsze będą ludzie, którzy będą wyłamywać się z tych mód, trendów.

SP: Jak powiedział wielki myśliciel, wyjątek potwierdza regułę.

 

Wasza muzyka jest dosyć nostalgiczna. Sprawia że tęskni się za beztroskim dzieciństwem. Jakie wspomnienia przychodzą wam na myśl o dzieciństwie?

SP: Moje wspomnienie jest takie, że gdy byłem z rodzicami w Szamotułach, gdzie zawsze co roku w okolicach dniach Szamotuł jest lunapark w parku Zamkowskim, zawsze chodziłem na jedną atrakcję, bo bałem się tych wszystkich młotów i innych takich rzeczy. Zawsze wybierałem te samochodziki, którymi jeździłem i zderzałem się z innymi dzieciakami.

WP: U mnie było to jeżdżenie pod namiot. Moi dziadkowie wynajmowali teren w lesie i zawsze tam jeździliśmy pod namiot. Nie były to dwa, trzy dni, z reguły było to coś około miesiąca, ale tam wszystko było ogarnięte. Było super, a moi dziadkowie mówili na to rancho. Zawsze jeździło się na rancho, były tam łabędzie nad stawem. Super sprawa.

WF: Moim wspomnieniem są młodzieńcze lata, miałem wtedy może od sześciu lat do dziesięciu. Mam taką działkę pod Poznaniem, gdzie zawsze rodzice mnie zostawiali na lato pod opieką dziadków i tam żyłem przez dwa miesiące. Było tam dużo dzieci, z którymi codziennie się spotykałem i robiliśmy różne fajne rzeczy.