Przed koncertem Swiernalisa w Meskalinie płyty „Drauma”, z uwagą, przesłuchiwałem kilkukrotnie. Wciągnęła mnie ta wszechobecna na niej melancholia. Odpuściło wrażenie, że być może jest jej za dużo. Zacząłem przede wszystkim zderzać się z autentyczną historią podawaną mi, przez jej autora, w wysmakowany sposób.

Do takiego zderzenia miało dojść w Meskalinie. Jeszcze przed oczekiwanym pojawianiem się Pawła na scenie, dało się odczuć doniosłą atmosferę panującą w każdym zakątku klubokawiarni. „Czuję się tu jak w domu, bo w Suwałkach mnie wyklęli…” – tak artysta przywitał się z publicznością, która tego wieczoru zapełniła cały klub. Historii tego chłopaka przyszło posłuchać sporo ludzi…

Zanim jednak doszło do jakiejkolwiek konfrontacji ze słuchaczami, miałem okazję porozmawiać z Pawłem poza sceną. Fotografowała nas Sylwia Monastyrska.

Jak twoje samopoczucie przed dzisiejszym występem?

Dobrze. Taki przyjemny stres, bo gram w mieście, które uważam za bardzo sobie bliskie. To taka przyjemna odpowiedzialność, ponieważ chce się zagrać jak najlepszy koncert. Będzie tu dużo osób, na których jak najlepszym odbiorze mi zależy. Wiadomo, że jest tak zawsze przy koncercie, no ale gdzieś tam nie unikniemy tego wartościowania. Dziś czuję wyjątkowe emocje.

Słyszałem, że będzie dużo osób…

Też tak słyszałem. Z tego co widzieliśmy po sprzedaży biletów – ten stres jest jak najbardziej na miejscu.

Miałeś bardzo pracowity weekend. W ogóle dużo ostatnio supportujesz. Supporty są na pewno wyrazem uznania dla bardziej doświadczonych artystów, a mogą być też lekcją? Ty podglądasz bardziej doświadczonych artystów, przed którymi występujesz, na scenie?

Tak i właśnie to bardzo cenię sobie w graniu przed ludźmi, którzy ode mnie lepsi, są na scenie dłużej i grali już wiele różnych rzeczy. Można się bardzo dużo od nich nauczyć. Jeżeli oczywiście się chce i jeżeli podpatruje się tego jak działają, w jaki sposób zachowują się na scenie, w jaki sposób rozwiązują pewne sytuacje, które prędzej czy później spotykają każdego. To na pewno taki plus, bardzo cenna lekcja, z której można dużo wynieść. Supportowanie uczy również pokory, bo wychodzisz na scenę i zazwyczaj nikt cię nie zna. Wszyscy przyszli po to, żeby posłuchać tej gwiazdy, nazwijmy to, która gra po tobie i ty musisz poradzić sobie z pięciuset, tysiącem osób. Jest to fajny sprawdzian. Jak najbardziej na tak.

Dzisiaj zaprezentujesz publiczności materiał z „Draumy”. Traktujesz pojawienie się tego albumu jako swój sukces?

Tak.

To bardzo spójny i kompletny album. Na pewno udało ci się stworzyć na nim, specyficzne co prawda, ale własne uniwersum. Zabierasz słuchacza do swojej rzeczywistości. Mam wrażenie, że nikt ci nie przeszkadzał w tym, żeby to tak właśnie działało…

Faktycznie, nikt nie przeszkadzał przy nagrywaniu tego albumu. W zasadzie nagrywałem go „na dwie głowy” razem z Pawłem Cieślakiem, który jest producentem tej płyty. Cały czas działaliśmy w dwójkę, nie spiesząc się, nie mając żadnych sygnałów z zewnątrz. On ma studio w piwnicy, gdzie czujesz taką atmosferę odcięcia od tu i teraz. To było super. Nie było też takiej potrzeby, żeby ten materiał brzmiał jakoś, bo on nie był już wcześniej w jakiś sposób ukierunkowany, czy przymierzany do jakiejś gotowej ramy, w której musiał się zmieścić. Było to takim zderzeniem, w którym moje piosenki, które przygotowałem, plus produkcja Pawła, spowodowały to, że ten album rzeczywiście zabiera w podróż, ale też przez to, z drugiej strony, trochę wymaga od słuchacza, bo są numery, które jeżeli włączysz sobie tak po prostu, to możesz odnieść jakieś dziwne wrażenie. Myślę, że stąd po drugiej stronie głośnika widzę słuchaczy bardziej wymagających. Oczywiście nie tylko, ale w pewnych przypadkach.

Kilka dni temu, swoim pierwszym albumem, zadebiutowała Daria Zawiałow. Na jej płycie znajduje się utwór, który jest manifestem artystycznym. Opowiada on o twórcy, który na swojej drodze artystycznej napotyka na przeszkody, ale mimo to pozostaje sobą. Myślisz, że kwestia niezależności artysty jest dziś problemem? Mam na myśli szczególnie młodych twórców.

No tak… Nie do końca rozumiem, czy chodzi ci o niezależność, np. nie wiem, młodych muzyków od rodziców, którzy ich utrzymują, czy też młodych zespołów od wytwórni…

Chodzi mi o sytuację w branży muzycznej…

Musielibyśmy chyba szastać wytwórniami i przykładami, czego nie chciałbym robić. Myślę, że nie jest to trudne. Wiesz, nikt ci nie każe niczego podpisywać, niczego nagrywać, niczego robić, dopóki nie wygrasz jakiegoś talent-show, po którym masz umowę, która skłania cię ku temu, żeby zrobić coś w ten, a nie inny sposób. Więc myślę, że tak naprawdę utrata niezależności wśród muzyków jest w pełni świadoma. Pytanie tylko czy komuś to przeszkadza czy nie, bo jeśli komuś to nie przeszkadza, to nie widzę w tym problemu.

Abstrahując od branży muzycznej… Potrafiłbyś wymienić inne pułapki czyhające na młodego twórcę?

Taką początkową pułapką jest tymczasowa sława typu telewizja, którą szybko jako młody muzyk można się zachłysnąć i trochę stracić grunt pod nogami, a potem ciężko do tego wszystkiego wrócić. A poza tym jest ich mnóstwo. To jest ciężki, mówiąc brzydko, kawałek chleba, bo jeżeli nie jesteś debiutantem, który od razu wydaje super singiel i wszyscy to łykają, to jest to na pewno jakieś wyrzeczenie oraz masa czasu, pieniędzy i nerwów wkładanych w rzeczy związane z muzyką.

Jest to na pewno rodzina, która traktuje cię jako jakiegoś wciąż niedorosłego człowieka, który tak na prawdę zaraz przecież rzuci to wszystko i pójdzie do normalnej pracy na pełen etat. Mnóstwo jest takich kamieni, o które można się potknąć i nie są to bynajmniej kamienie milowe…

Myślę o swoim przypadku i wydaje mi się, że brak pokory. To jest głównie zgubne.

Wspomniałeś przedtem o wytwórniach. A jak Ty czujesz się w swojej wytwórni, w Kayaxie?

Dobrze. Jak w rodzinie. Artyści, którzy tam wydają, w większości, może nie są w moim panteonie, ale są bardzo szanowanymi prze mnie artystami. Nie wstydzę się tego, że w mojej rodzinie są osoby, które grają muzykę, która jakoś mi nie pasuje, czy coś takiego. Pod względem kadry, tej menadżerskiej, czy biurowej też bardzo lubię tych wszystkich ludzi. Z dumą myślę sobie o tym, że jest to akurat Kayax, a nie jakaś inna wytwórnia. Chociaż jest też parę innych wytwórni w Polsce, które moim zdaniem są całkiem klawe, aczkolwiek bardzo się cieszę, że jestem w Kayaxie i wcale mi nie zapłacili za to, żebym tak mówił (śmiech).

To jest wymarzona wytwórnia wielu muzyków…

Celowaliśmy z Pauliną w tę wytwórnię. Takie nie do końca realne marzenie okazało się czymś realnym.

Na „Draumie” bardzo surowo patrzysz na świat. To wynik celowego zabiegu, czy Ty na co dzień spoglądasz na rzeczywistość przez pryzmat brudu?

No tak to widzę.

Łatwo jest ci wyrazić siebie poprzez piosenkę?

Tak, bardzo. I myślę, że to dlatego muzyka jest głównym wentylem, który pozwala mi uzewnętrzniać te złe i też te dobre rzeczy. Akurat na tej płycie było więcej złych, w sensie negatywnych. To bardzo pomogło jako rodzaj terapii…

Ale gdyby przydarzyło ci się napisać pozytywny tekst to odłożyłbyś go do szuflady?

Nie. Teraz po tej płycie już mi ulżyło i zacząłem pisać piosenki, które wydaje mi się, że nie będą tak smutne i przepełnione goryczą. Będzie to coś, może nie tyle miłego, bo to nie będą piosenki o miłości, chyba, że takie jak Cool Kids of Death, ale będzie to coś mniej smutnego. Myślę, że nie można się zamykać.

A długo piszesz tekst?

Długo piszę, też długo go poprawiam. Nie jestem typem, który codziennie robi po sześć stron i później sobie z tego wybiera. Raczej jeżeli przychodzi coś fajnego to wiem, że warto w to inwestować swój czas i myśli. Wtedy pracuję nad tym tygodniami.

Kiedy zabierasz się za piosenkę… Myślisz najpierw „tekst” czy „muzyka”?

Nie ma reguły. Kiedy myślę o moich piosenkach to każda powstała w inny sposób. Powstawanie jednej zaczęło się od tego, że coś sobie zagwizdałem, drugiej od tego, że przeczytałem w jakiejś durnej gazecie zdanie, które wydawało mi się na opak przez mnie zrozumiane, i na tym zbudowałem piosenkę. Więc nie ma formuły. Formuła jest bardzo otwarta.

Masz swoich ulubionych polskich tekściarzy?

Na pewno Nosowska, Ten Typ Mes. W sensie, nie tylko swoje hiphopowe rzeczy ale także ghost-writingi. Ciechowski. Myślę, że ta trójka przewija się u mnie dość często.

Teraz chciałbym zapytać cię o płyty. Mógłbyś przytoczyć mi kilka takich albumów, które wpłynęły na twoją wrażliwość?

Pierwszym albumem, jeszcze wtedy na kasecie, z którym pamiętam, że wiązałem bardzo skraje emocje, był album Britney Spears. Chyba nazywał się „Hit me baby one more time”, ale na pewno jest na nim piosenka o tym tytule, jej debiut. Pamiętam, że słuchałem sobie tego na kasecie i martwiłem się tym, że kiedyś Britney Spears przestanie robić piosenki i ja nie będę mógł słuchać jej nowych piosenek (śmiech). I to był mój taki pierwszy moment, kiedy zakochałem się w muzyce. Później, też na kasecie, Offspring. Do dziś „Americana” jest dla mnie czymś wspaniałym.

No mnóstwo tego tak na prawdę. Uwielbiam „Rain Dogs” Waitsa, uwielbiam parę płyt Cavea . Ale również z hip-hopowych rzeczy, np. W witrynach odbicia. Można by się spotkać kiedyś na rozmowę o albumach, bo tego jest na prawdę mnóstwo.

A polski album, który zrobił na tobie ostatnio wrażenie?

Na pewno „AŁA” Tego Typa Mesa. „Horses” Brodki długo siedział mi na Spotifyu. Teraz, przez granie supportów, „Złoto” Krzyśka Zalewskiego, coś wspaniałego. Na ten czas to tyle. Musiałbym zajrzeć na Last.fmie czego ostatnio słuchałem.

Wystąpisz na tegorocznym Spring Breaku. Z czym kojarzy ci się Spring Break? Byłeś już na tym festiwalu?

Byłem. Teraz będzie trzeci rok. Spring Break kojarzy mi się z tym, że czekam na niego cały rok, bo to są trzy dni podczas których Poznań, który na co dzień jest pięknym miastem i bardzo dobrze się w nim czuję, zamienia się w jedną wielką zbieraninę ludzi, gdzie z każdym masz do pogadania, do wypicia jakieś piwo, a twoim największym problemem jest dylemat, na który koncert się właśnie udać. Jeżeli tak wygląda niebo…