Pod odsłuchem tego wydawnictwa znajdziemy jeden niecodzieny komentarz. Internautka – emerytka pisze, że „nie jest znawcą, ale cały materiał ocenia bardzo pozytywnie”. Opinia tej starszej pani jest uniwersalna, gdy mowa o debiutanckim krążku grupy Rah Pitia – choć tworzą muzykę niedostępną na co dzień w popularnych rozgłośniach radiowych, ich trzy nowe piosenki spodobają się szerokiej grupie odbiorców.

Pamiętam, gdy na początku tego roku napisała do mnie grupa Fronda reprezentująca szeroko pojęty ambient. Byłem nieco zaskoczony, że w poznańskim środowisku muzycznym ostał się zespół, którego stylistyka osadzona jest w mroczniejszych brzmieniach. Kolejne miesiące pokazały mi, że tego typu perełek jest jeszcze więcej, tylko najzwyczajniej w świecie trzeba je odkryć: na koncertach Pod Minogą, u Bazyla czy na Rozbracie. Dziś przyszła pora na kolejne wykopalisko z gatunku tych tajemniczych: czyli „Adyton”.

Nietrudno zauważyć, że stoner rock nie jest zbytnio rozpowszechniony nad Wisłą. Niełatwo znaleźć w Polsce odpowiednika Queens of the Stone Age, Fu Manchu czy Kyuss. W ostatnich latach, gdy słuchacze coraz częściej odkrywają piękno rodzimej muzyki alternatywnej, zaczęło robić się głośniej o Dopelord czy Elvis Deluxe, ale zespoły te wciąż ustępują nowocześniejszym projektom. Tym większy plus należy się wielkopolskiej formacji Rah Pitia, która zdecydowała się na stworzenie momentami brzmiącego jak kaseta magnetofonowa z lat 60-tych materiału.

Już tajemniczy, przypominający nieco pierwsze sample od Pink Floyd wstęp z „Baga Jaga” pozwala przypuszczać, że twórczości grupy nie można od razu zaszufladkować. Gdy do trzeszczącego radiowa dołącza perkusja budująca napięcie i energetyczne, żywe gitary, można odnieść wrażenie, że przenosimy się w czasie. Dopracowane, przesterowane instrumentarium w połączeniu z charakterystycznym głosem Karoliny Kwiatkowski zabiera nas w podróż do krainy hipisów, gdzie liczył się tylko taniec w rytm porządnej dawki psychodelicznych dźwięków.

Myliłby się jednak ten, kto stwierdzi, że debiutancka, progresywna płyta Rah Pitii jest zarezerwowana wyłącznie dla znawców, którzy na wspomnianych już rockowych koncertach zajmują miejsce przy samych barierkach. Dzięki temu, że muzycy przełamali brzmienie brudniejszych instrumentów damskim wokalem, „Pythią” czy „Seeds” zainteresują się także miłośnicy Enyi albo Janis Joplin. Wyważone, dobrze zaaranżowane kompozycje brzmią niekiedy jak soundtrack z klimatycznego filmu dokumentalnego. Jak piszą sami artyści na swoim profilu na Bandcampie: „Ten materiał jest historią wyjątkową”. Ich inspiracje nie kończą się wyłącznie na muzyce: to wędrówka wzdłuż literackich czy duchowych doznań. Szkoda, że trwająca tylko 19 minut.

Tytuł EP-ki, czyli „Adyton”, kruje w sobie pewną tajemnicę. To schowana część starożytnego sanktuarium lub świątyni, do której dostęp mieli wyłącznie kapłani – przechowywano w nim rozmaite relikwie. Choć z pewnością jest bardziej inkluzywna, twórczość Rah Pitii ma zadatki na to, by w przyszłości znaleźć się w adytonie rodzimego stoner rocka – i tego im życzymy.