Bez wątpienia polska ambitna muzyka przeżywa ostatnio swój renesans. Mimo, że mamy dopiero październik, to już teraz mogę pokusić się o pewne podsumowania. W gronie najlepszych debiutów 2013 roku bezapelacyjnie trzeba umieścić krążek Fismolla – At Glade! Kilka dni temu spotkałem się z bardzo skromnym i pozytywnym człowiekiem, a co wyszło z naszej rozmowy, możecie ocenić sami…
Spotkaliśmy się w Dublinerze. To nie jest przypadek, pozostał sentyment po pierwszym Twoim koncercie w tym miejscu? A może się mylę?
Tak, to nie był przypadek. Bardzo lubię odwiedzać ten lokal, często zdarza mi się przyjść tutaj samemu posłuchać dobrej muzyki i poobserwować ludzi. Poza tym bardzo mi odpowiada wystrój wnętrza. Pytałeś o sentyment, tak oczywiście mam ogromny sentyment do tego miejsca. Tutaj graliśmy nasz pierwszy poważny koncert w Poznaniu. Pamiętam, jak zastanawialiśmy się, czy zbierze się chociaż sto osób. Tym większym zaskoczeniem dla nas był, fakt, że przyszło prawie 400!
Nie potrafię sobie wyobrazić tylu osób w Dublinerze…
Ilość osób przypadających na centymetr kwadratowy była niesamowita. Pamiętam jak próbowałem się przecisnąć przez ten tłum pod scenę. Świetne wspomnienia!
Bardzo szybko przedarłeś się z muzycznego undergroundu do scenicznego mainstreamu. Nie boisz się, że troszeczkę za szybko?

Tak, zdecydowanie przejście było błyskawiczne, ale to nie znaczy, że mi na tym zależało. Wyszło dość spontanicznie i przypadkowo. Wiele zawdzięczam Czesławowi Mozilowi, który udostępnił jeden z moich kawałków na swoim oficjalnym fanepage’u. Byłem wtedy z moimi znajomymi na wyjeździe nad morzem i przez pewien czas nie miałem o tym fakcie zielonego pojęcia. Docierały do mnie jakieś informacje, ale je bagatelizowałem. Tym większe było moje zaskoczenie, gdy odpaliłem komputer, a mój profil facebookowy zasiliło ponad tysiąc nowych „lajków”. Z jednej strony była to dla mnie ogromna gratyfikacja, ale z drugiej bardzo sceptycznie podchodzę do Facebooka.
Zgadzam się z Tobą, bardzo często ilość wirtualnych fanów nie przekłada się na rzeczywistą liczbę osób, które przychodzi na Twoje koncerty.

Dokładnie tak. Dla mnie jednak nie ma znaczenia dla ilu osób gram. Zgrałbym nawet dla 20 osób. Najważniejszy dla mnie jest odbiorca i jego wrażliwość.
W jednym z wywiadów powiedziałeś, że obawiasz się popularności. Obecnie jesteś w takiej sytuacji, że jest ona nieunikniona.
Nie obawiam się popularności jako takiej, co pewnego szufladkowania mojej twórczości. Nie uważam też, że At Glade jest szczytem moich możliwości i już myślę o kolejnym wydawnictwie (materiał już jest i miejmy nadzieję, że drugi krążek ukaże się w przyszłym roku). To bardzo fajne uczucie, widzieć ile wspaniałych osób przychodzi na koncerty. Ile osób dziękuje mi za występ, a to przecież powinno być totalnie na odwrót, to ja dziękuję każdemu z osobna za to, że poświęcił swój czas i pieniądze, żeby mnie posłuchać. Bardzo budująca rzecz. Naprawdę jestem zwykłym facetem z pasją, który nie dba zbytnio o popularność.

No ok., ale nie każdy młody muzyk może się pochwalić miłością Kasi Nosowskiej. Co byś nie powiedział o sobie i Twojej muzyce, to jednak jest swojego rodzaju wyznacznik.

Coś w tym jest, jestem bardzo wdzięczny Pani Kasi Nosowskiej za jej wsparcie i świetne przyjęcie. Początkowo myśleliśmy, że zagramy jako typowy support, co często równa się z gorszym nagłośnieniem itp. Na miejscu jednak okazało się, że występujemy w roli gościa, a Pani Kasia traktuje nas bardzo poważnie. Świetna sprawa!
Ponoć lepiej Ci się tworzy jesienią.
Tak, to prawda. Może to trochę dziwne, że inspiruje mnie pora roku, w której wszystko umiera. Liście opadają, a na ulicach jest szaro i mokro. Wiąże się to z moim życiem, otóż jesienią zawsze wchodziło ono na nowe tory i opanowywała mnie zaduma. Uwielbiam tę porę roku, ponieważ wbrew pozorom, jest ona pełna przemian, które znacząco wpływają na mojej wewnętrzne ja. Spróbuję Ci to wytłumaczyć na takim banalnym przykładzie. Większość osób zakochuje się na wiosnę, gdy świeci słońce i wszystko budzi się z zimowego snu, a ja tak mam w październiku/listopadzie (śmiech).

Z tego wynika, że to idealna pora na wydanie drugiego krążka.

To moje ciche marzenie, zwłaszcza że materiał będzie intymniejszy. Jesień bez wątpienia byłaby najlepszą porą na granie koncertów. Zresztą zawsze się z chłopakami śmiejemy, że jak gramy koncerty to nieodłącznym elementem jest padający na dworze deszcz. Premiera nowego albumu w strugach deszczu? Marzenie.

Mam nadzieje, że się spełni. Wróćmy teraz to pierwszego albumu. Czym dla Ciebie jest At Glade?

Przede wszystkim jest to uzewnętrzniona forma mojego spojrzenia na otaczającą mnie rzeczywistość. Poszczególne kawałki są swoistymi historiami, z którymi miałem do czynienia w moim życiu. Niektóre są dojrzalsze inne mnie, mam do tego prawo. W końcu jestem cały czas młody i uczę się od innych. Wychodzę z założenia, że jestem w stanie czerpać inspirację z każdego człowieka. Uważam, że w każdym z nas są ukryte pokłady energii i piękna i trzeba jedynie się do nich dokopać. Nie dzielę ludzi na lepszych i gorszych. Równie dobrze mógłbym się przytulić do bezdomnego, jeśli on by tego potrzebował. At Glade jest również początkiem mojej poważnej ścieżki scenicznej, która mam nadzieję będzie się cały czas rozwijała. Oczywiście w granicach rozsądku i dobrego smaku. Nie mam zamiaru robić rzeczy „pod publikę”, bo uważam, że moja twórczość straciłaby na autentyczności.
Nie masz wrażenia, że już teraz spora część mediów kreuje się na wymarzonego samotnika- introwertyka? W trakcie naszej rozmowy nie dostrzegam, żeby były to Twoje dominujące cechy charakteru.

W pewnym stopniu jestem samotnikiem, ale bez przesady. Myślę, że każdy z nas ma takie momenty w życiu, kiedy lubi pobyć ze sobą sam na sam. Trochę tak jest, że media już teraz próbują mnie szufladkować i kreować jakąś wizję mojej osoby. Nie jestem jednak nadgorliwym samotnikiem i często urządzam sobie wypady z moimi bliskimi. Więc może trochę jestem wymarzonym samotnikiem (śmiech).

Bartek Górski